Życie przecięte. Opowieści pokolenia Marca

W przedwojennej epoce moich rodziców na pytanie: „Kim pan jest?”, wystarczyłoby, bym odpowiedział: „Moi rodzice pochodzili z Krakowa, ze zasymilowanej żydowskiej rodziny, w pewnym momencie przyjęli chrzest” – i wszystko dalej byłoby zrozumiałe. Zrozumiałe byłoby, że mimo przyjęcia chrztu oni głównie obracali się w otoczeniu żydowskim, zrozumiałe byłoby, że potem musieli się ukrywać w czasie wojny. Ale tu, w Ameryce, kiedy ktoś pyta mnie: „Kim pan jest”, to ja zupełnie nie wiem, jaką dać odpowiedź, żeby zrozumiał! Czy opowiadać o tym, że w powojennym domu mojego dzieciństwa w Warszawie wśród dwanaściorga przyjaciół rodziców przychodzących na naszą tradycyjną Wigilię Bożego Narodzenia przynajmniej dziesięcioro było Żydami (i wcale nie wychrzczonymi!), ale w tym gronie o żydowskich świętach nie pamiętał nikt i obchodzenie żydowskich świąt byłoby dla tych ludzi nie do pomyślenia? Czy o tym, że mój żydowski ojciec bardzo entuzjastycznie i patriotycznie przeżywał odzyskanie przez Polskę niepodległości w osiemnastym roku, mimo że niepodległość ta przynosiła zarazem ogromny wzrost antysemityzmu? Czy jeszcze mam nadmienić, że także z kulturą niemiecką więzy moich rodziców były silne, że przed pierwszą wojną rodziny obojga były bardzo związane z monarchią austro-węgierską, że moja matka była pół wiedenką i jej pierwszym językiem był niemiecki, że mój ojciec walczył w czasie pierwszej wojny jako oficer austriackiej armii, a ojca stryj był austriackim generałem…

I czy w ogóle człowiek, który mi w Ameryce zadaje proste tu i trochę szufladkujące pytanie: „Czy pan jest Żydem?”, będzie w stanie wyobrazić sobie skalę tego krzyżowania się kultur, przywiązań i przynależności w moich rodzicach? I czy dostrzeże wewnętrzne rozterki stąd wynikające?

Różnorodność. To pierwsze słowo które się nasuwa w trakcie lektury książki Joanny Wiszniewicz Życie przecięte. Opowieści pokolenia Marca. Jeśli ktokolwiek ma jakiś archetyp Żyda, to koniecznie powinien tę książkę poczytać. Jeśli ma zamiar mówić, “a bo wszyscy Żydzi to…” to równie dobrze może od dziś mówić “a bo wszyscy Polacy to złodzieje” (jak to miało miejsce w Niemczech na początku lat 90. XX wieku), albo “a bo wszyscy Polacy to kombinatorzy”.

Joanna Wiszniewicz spisała rozmowy z wielu lat spotkań z osobami, które pod koniec lat sześćdziesiątych miały kilka-kilkanaście lat. Niektórzy właśnie wchodzili w dorosłość, rozpoczynali studia, planowali małżeństwa. Nagle ich rodziny stanęły przed decyzją – wyjeżdżać lub nie z Polski, bo zasugerowano, że nie są mile widziani w kraju. Ojcowie chcieli, matki nie. Dzieci brały udział w tych rozterkach. Często decyzję podejmowane były wbrew ich woli; rozpadały się przyjaźnie i miłości. Część rozmówców wiedziała o swoich korzeniach, inni nie. Część była z rodzin religijnych, inni z jawnie niereligijnych, wielu sympatyzowało z komunizmem. Ale zdarzały się też takie, w którym dziadkowie mieli przeszłość rewolucyjną, ojcowie wrócili do religii buntując się przeciw temu, a synowie znów się buntowali przeciw ojcom.

Większość znała te historie wyłącznie z opowieści. Bo to co odróżniało rodziny żydowskie od polskich to jak podkreśla wielu rozmówców – brak krewnych, dziadków, rodzin. Zagładę przetrwali nieliczni. WIelu z nich dopiero bezpośrednio przed marcem 1968 roku dowiedziało się, że bycie Żydem w Polsce jest obarczone skazą. Wielu z nich uważało się za Polaków, za polskich patriotów i nagle ich tego pozbawiano. Podobnie jak żydowskim Niemcom narzucano w latach 30. jednoznacznie identyfikujące imiona i wrzucano do jednego wora, niewierzących i religijnych I odmawiano bycia Niemcami (Klemperer).

Możemy sobie żyć mitem społeczeństwa tolerancyjnego, które przygarniało przez całe wieki Żydów, gdy tułali się po Europie, choć zapomina się o przywileju Privilegium de non tolerandis Judaeis ostatecznie zniesionym w połowie XIX wieku. Możemy uważać, że szmalcownictwo podczas II wojny światowej było niewiele znaczącym epizodem, ale chyba nie było jednak tak różowo. Możemy uważać, że KAŻDY Polak jest szlachetny i wielkoduszny, a ci którzy nie są, oczywiście nie zasługują na bycie Polakami. Ale to głupie złudzenie. Naiwne i nieprawdziwe. Ale są ludzie, którzy tak wierzą.

Jakiś czas temu zapisałem sobie w notatniku wypowiedź młodej dziewczyny, na którą przypadkiem wpadłem w sieci. Angażującej się w różne działania dobroczynne, prawdopodobnie dobrej i miłej osoby.

Uważam, że to co Polaków wyróżnia to to, że mamy chrześcijaństwo we krwi. Z dziada pradziada od wieków. Może i na co dzień żyjemy byle jak ale zawsze w momentach próby wiemy jak się zachować. Stąd u nas postawy wielkoduszności i męstwa, obrony słabszego, prostolinijność. Polak myśli sercem nie rozumem czy wyrachowaniem, a ci którzy tego nie mają, nienawidzą tego bo nie rozumieją.

To piękne. Takie romantyczne, naiwne i głupiutkie. Cudownie jest w to wierzyć, ale Polska zdaje się nie jest krajem bez przemocy, morderstw, oszustw, kradzieży. Więzienia nie są muzeami, w których odwiedza się puste cele. Jak wąskie spojrzenie na świat trzeba mieć, by wypowiadać tak naiwne sądy.

W pewnych okolicznościach człowieka (dowolnej narodowości) można łatwo sprowokować do zachowań niechcianych, niemoralnych, takich, o które sam siebie nie podejrzewa. Jeden z badanych w eksperymencie przeprowadzonym przez Dolińskiego i Grzyba (Posłuszni do bólu), a będącym powtórzeniem eksperymentu Millgrama po zakończeniu badania uświadamia sobie co się właściwie wydarzyło. Co się stało, gdy naciskał kolejne dźwignie wyzwalające (teoretycznie) coraz większe napięcie i rażąc prądem “ucznia”.

Po przejściu do laboratorium i rozpoczęciu samego eksperymentu nie buntował się wobec poleceń eksperymentatora. Był dość posłuszny, choć niewerbalnie wyraźnie komunikował, że sama sytuacja nie jest dla niego komfortowa – kręcił przecząco głową, głęboko wzdychał przed każdym kolejnym przyciskiem, który miał nacisnąć.

W ten sposób dotarł aż do końca procedury, ani razu nie odmawiając wykonania polecenia eksperymentatora.

Zakończono zasadniczą część procedury, przystąpiono do odkłamania. Wyraźnie ucieszył się z wiadomości, że nikomu tak naprawdę nie wyrządził fizycznej krzywdy. Kiedy tłumaczono mu, iż ludzie poddani takim sytuacjom zwykle wykonują polecenia nawet wtedy, gdy są głęboko przekonani, że są one złe i niewłaściwe, jego twarz się rozjaśniła.

– No właśnie, tak właśnie jest! – powiedział dość głośno.

– Tak? – zapytał przeprowadzający procedurę odkłamania psycholog kliniczny.

– No tak, ja to widzę u siebie w robocie przecież. Bo ja jestem budowlaniec. I to tak jest, ja niby nie mam uprawnień na pracę na wysokościach. A majster mi mówi: weź i wejdź. Bez uprzęży, bez szkolenia… Wie pan co, to ja już nie będę. Ja się tak zgadzam bezmyślnie, tak jak się tutaj zgodziłem. Ale już więcej nie będę.

Nagonkę przeciw obcym, wrogom, polskości bardzo łatwo jest rozpętać. Widzimy to w ostatnich miesiącach. To bardzo proste i zdaje się wyjątkowo szybko padać na podatny grunt. Ktoś kogoś wyzwie, splunie pod nogi, nazwie parchem. To łatwe i wydaje się bezkarne. Zwłaszcza jeśli przyzwolenie idzie z góry.

Michał Głowiński w Złej mowie, zwrócił uwagę, że podczas wydarzeń marcowych ujawniły się w języku pewne tendencje. Jedną z nich było odwoływanie się do języka prasy brukowej apelującej do najniższych instynktów.

Władze komunistyczne szybko i umiejętnie sięgnęły do propagandowych oskarżeń i odniosły sukces. Kampania nienawiści została szybko podchwycona i już można było oskarżać “obcego” bez względu na to, czy o nim cokolwiek wiemy czy nie. Za tym dodatkowo stał strach przed szantażem, szykanami w pracy i na uczelniach. Wielu rozmówców Joanny Wiszniewicz opowiada, jakim zaskoczeniem były dla nich reakcje niektórych bardzo bliskich osób. Takich, po których nie spodziewaliby się pewnych słów, czy zachowań. Ale też wiele osób im pomagało, czy wspierało w tych trudnych chwilach.

Życie przecięte to bardzo ważna książka. Tylko, jak w wielu podobnych przypadkach, czy ona trafi do rąk tych, którzy widzą świat czarno-biały. Do tych, którzy unikają trudnych pytań, refleksji i wątpliwości?

Wątpię.

Życie przecięte, J. Wiszniewicz

Życie przecięte. Opowieści pokolenia Marca, Joanna Wiszniewicz

Wyd.: Czarne, 2018

 

3 komentarze do “Życie przecięte. Opowieści pokolenia Marca”

  1. Chcę z Tobą pogadać o „Życiu przeciętym”, do którego wreszcie się zabrałam po wizycie w Polin na wystawie „Obcy w domu”.

    Jestem bliska umieszczenia tej książki w folderze „Won’t Read”. Ty to nazywasz „porzucone w trakcie lektury” czy jakoś tak.
    Autorka – już nieżyjąca – napisała we wstępie, że starała się dotrzeć do różnych osób. No nie wiem. Na razie mam dzieci inteligenckiej wierchuszki i prominentnych komunistów. Wszyscy chodzili do szkoły TPD, byli w Walterowcach, wszyscy znali Kuronia i Michnika, na studiach, owszem, protestowali, ale bardziej dla towarzystwa niż z przekonań. Główny problem marca 68 – tatusiowi zabrali samochód z szoferem i trzeba się było przenieść z luksowego mieszkania do lokalu, w jakim gnieździła się większość społeczeństwa.
    Imho autorka wyrządza swoim bohaterom niedźwiedzią przysługę, bo tłumaczy, dlaczego zwykły Kowalski chciał wysłać – uprzywilejowanych – Żydów na Madagaskar. A dla samych tych ludzi wyjazd nie jest żadnym problemem, wchodzą w emigrację jak w masło, kształcą się i zostają profesorami na Columbii itd. Do Izraela i kibucu jakoś nikt się nie wybrał. Moja – niepoprawnie politycznie – reakcja – krzyżyk na drogę. Nawet jeśli część bohaterów uważa się za Polaków – nie zostali w kraju, nie oni w 1989 roku wywalczyli nam demokrację.

    Nie wiem, może dalej będzie inaczej, może pojawi się relacja jakiegoś Żyda z Pcimia. I więcej rozterek. Na razie – żal mi autorki. Tyle lat zbierała te wywiady, borykała się z ich autoryzacją i… nie powiedziała nic ciekawego. Tzn. – nie, nie żal mi jej. Sama wybrała rozmówców i napisała – na razie tak sądzę – niedobrą, a nawet szkodliwą książkę.
    Przypomina mi się Sabina Baral – to zupełnie co innego. Prawdziwe i poruszające.

    1. Wydawało mi się, że napisałem w tej opinii o jednorodności środowiska. Ale nie. Więc albo wyrzuciłem, albo tylko z kimś o tym rozmawiałem. Tak brakuje tu tych, którym się nie udało – bo się zagubili, bo nie mieli pomocy, bo byli – tak jak rodzice Baral – już zbyt wiekowi. ALe nie potępiał bym jednak tak bardzo wyboru. Raczej świadczy o krótkowzroczności reportażowej – czyli dotrę do tych wszystkich, których znam (lub mi ich polecą) i zapytam o ich doświadczenia. A może – teraz sprawdziłem – to suplement (druga część) ksiażki z 1992 roku „Z Polski do Izraela: rozmowy z pokoleniem ’68”. Sprawdzę – jest do pobrania za darmo:
      https://ksiegarnia.karta.org.pl/produkt/z-polski-do-izraela/

  2. Dzięki za polecankę, spróbuję przeczytać. Ale lekturę „Życia przeciętnego”, z całym szacunkiem dla jego bohaterów, raczej już przetnę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *