Zmierzch bożyszcza

Z Freudem po raz pierwszy zetknąłem się na na targu w gminie Argentan, gdy miałem jakieś piętnaście lat…

Tak zaczyna swoją rozprawę, albo też tak zaczyna się rozprawiać z Freudem Michel Onfray w książce Zmierzch bożyszcza. Wyjaśnia swój zachwyt nastolatka, obciążonego wcześniejszym pobytem w sierocińcu prowadzonym przez salezjanów.

Niektórzy z nich byli pedofilami. Książki wybawiły mnie z tego piekła, gdzie nikt nie miał pewności, czy następnego dnia nie zostanie sprowadzony stopień niżej ku pohańbieniu.

Przełomem dla niego okazało się wciągnięcie  książek Sigmunda Freuda przez francuskie Ministerstwo Edukacji do podstawy programowej kursu filozofii. Dzięki temu można było na maturze wykorzystać któreś z jego dzieł.

Tak przyszło zauroczenie freudowskimi koncepcjami. Zauroczenie, któremu poddała się spora część świata. Podoba mi się pewna definicja Onfraya dotycząca tego, w jaki sposób rozumiemy lub przyjmujemy pewne idde – pocztówka w filozofii.

Czym jest pocztówka w filozofii? Kliszą otrzymaną za pomocą dużego uproszczenia, ikoną, prostą fotografią, która stara się opowiedzieć prawdę […] przez odpowiednie uchwycenie sceny, kolaż, rozmyślne wykadrowanie obrazu. […]

Pocztówka zawiera cały świat w postaci prostej miniatury. […]

Lekcja filozofii w klasie maturalnej i wykład w uniwersyteckiej sali działają jak maszyna do produkcji pocztówek. Innymi słowy, wybiera się kilka łatwych do przekazania i skomentowania obrazów stanowiących elementy systemu. Dyskurs uniwersytecki produkuje pocztówki z pocztówek, powielając schematy w dużej liczbie, na dużej przestrzeni u na długo.

Powinniśmy znać to doskonale. System edukacji, mediów, dyskusje karmią się takimi właśnie pocztówkami. Mało osób czyta oryginalne prace, posiłkując  się wyborami, skrótami, opracowaniami. Myśli autorów krążą pozbawione zupełnie kontekstu i nabierają czasem znaczeń zupełnie odmiennych od zamysłu twórców.

Dalej Onfray przygotowuje zestaw owych pocztówek z Freuda. Uproszczeń, schematów bezrefleksyjnie powtarzanych haseł.

Często są one pociągające zwłaszcza dla młodego człowieka. Jeszcze bezkrytycznego. Onfray opisuje swoje zauroczenie Freudem i tego, że przez wiele lat – pod wpływem hagiografów Freuda – unikał pism krytycznych. Aż wreszcie sięgnął po nie, a co może ważniejsze opublikowano listy Freuda Wilhelma Fließa. Nagle zaczął postrzegać ojca psychoanalizy zupełnie z innej perspektywy – kłamca, manipulator, zwolennik numerologii, zaś jego koncepcje nie miały nic wspólnego z rzetelnością naukową. Czytając jak córka Freuda Anna przez lata nie dopuszczała do ujawnienia pewnych listów czy prac ojca przychodziło mi na myśl, że podobnie legendę Adama Mickiewicza budował jego syn Władysław Mickiewicz, co wyśmienicie opisał w Brązownikach Tadeusz Boy-Żeleński.

Onfray pastwi się nad Freudem strona po stronie. Dokonał rzeczy absurdalnej – próbuje ocenić osobę Sigmunda Freuda stosując jego własne metody, czyli psychoanalizę, żeby pokazać życie pełne obciążeń i kompleksów. Czasami jest to irytująco zabawne. Próba wyjaśniania przez kilka stron dlaczego Freud nadawał takie a nie inne imiona swoim dzieciom to właśnie taka psychoanalityczna ekwilibrystyka. A mówiąc wprost bełkot.

Być może miałem też jakieś piętnaście lat, gdy sięgnąłem po Psychopatologię życia codziennego i Marzenia senne. Niestety ominęło mnie ukąszenie freudowskie. Okazałem się odporny na wszelkie wyjaśnienia snów, pomyłek i wielu innych rzeczy. Zgodnie z koncepcją psychoanalityków oznacza to oczywiście wyparcie i cały zestaw problemów. Próby czytania dzieł Freuda w starszym wieku kończyły się takim samym zniechęceniem i niedowierzaniem.  Wyparcie trwało. I trwa do dziś.

Po latach w mojej pracy zawodowej dostrzegłem, że ludzie uwielbiają szukać związków przyczynowo-skutkowych. Czują się niekomfortowo, jeśli nie wyjaśnią każdego zachowania cen na giełdzie i mają na to setki koncepcji. Najczęściej logicznych, choć zupełnie nieprawdziwych. Daniel Kahneman i wielu współczesnych neuronaukowców i psychologów wyjaśniają naszą potrzebę porządkowania świata, szukania wzorów, wyjaśniania zachowań, których nie rozumiemy.

Nic nie poradzisz na to, że choć dane, którymi dysponujesz, są ograniczone, to jednak traktujesz je tak, jakby były pełne i wyczerpujące. Z dostępnych informacji budujesz najlepszą możliwą opowieść, a jeśli historia jest udana, zaczynasz w nią wierzyć. Daniel Kahneman, Pułapki myślenia

Psychoanalitycy tę potrzebę zaspokajali. Niestety próba nazwania nauką czegoś zbliżonego do sennika egipskiego jest delikatnie mówiąc nadużyciem. Tworzenie nauki z jednostkowych przypadków również. Onfray pastwi się nad Freudem. Robi to ryzykowanie, sam naciągając rzeczywistość, poddając swoje własne interpretacje zachowań albo działań Freuda.

Sam Freud zaczyna być traktowany jako znacząca postać w rozwoju psychologii, ale jego koncepcje już coraz mniej. Co nie znaczy, że takie proste rozwiązania nie będą pociągające. Wszak popularność testów projekcyjnych – wszelkich ocen drzewa, rodziny, plam – wśród części rodzimych terapeutów bierze się właśnie z potrzeby prostego pojmowania świata.

Pamiętam dyskusję z pewną psycholog, której próbowałem wyjaśnić ogromny subiektywizm w tzw. Teście Kocha (test drzewa) i brak jakichkolwiek naukowych założeń (dlaczego drzewo, a nie pies albo krzesło). Test w niektórych rodzimych instytucjach (np. Rodzinne Ośrodki Diagnostyczno-Konsultacyjne) nadal jest stosowany. Generalnie padało hasło “coś w tym musi być, bo mi się sprawdza wszystko”. Niemal jak skuteczność horoskopów gazetowych. Coś w tym musi być.

Wracając do Zmierzchu bożyszcza. Onfray grilluje Freuda tak dokładnie i z nieco psychopatycznym zacięciem, że w pewnym momencie mnie znużył. Może robi tak z racji własnego rozczarowania. Mnie nie musi przekonywać pokazując jak “wykuwała się psychoanaliza”. Powinni po to opracowanie sięgnąć raczej jej zwolennicy. I zadać sobie kilka pytań.

Zmierzch bożyszcza, M. Onfray

Zmierzch bożyszcza, Michael Onfray

Wyd.: Czarna Owca, 2012

Tłum.: Zofia Styszyńska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *