W polu

Powiedzmy szczerze, W polu Stanisłatwa Rembeka brakuje bardzo dużo do Na Zachodzie bez zmian. Bardzo dużo.

Będąc na fali czytania literatury (anty)wojennej dałem się namówić Oldze Wróbel na książkę Rembeka. Zarówno jej refleksje, jak i krótkie notki, które wyszperałem w sieci dawały szansę na nową (dla mnie) jakość w polskiej książce dotyczącej wojny. Zazwyczaj zdominowanej przez zerojedynkowe bohaterstwo i patriotyzm. Tymczasem jestem rozczarowany.

Według informacji w wikipedii, Czesław Miłosz w Historii literatury polskiej wymienia powieść W polu jako najlepszą książkę o walce, jaka powstała w okresie międzywojennym. Naturalnie chodzi o polską powieść. Powtórzę jeszcze raz – do napisanej osiem lat wcześniej powieści Remarque’a brakuje jej bardzo, bardzo dużo. Jeśli chodzi o język oraz emocje i przemyślenia bohaterów.

Nie dziwi mnie to, że Rembek był autorem zakazanym we wczesnym PRL-u. Wszak sam temat, czyli wojna polsko-bolszewicka, był wystarczający. Raczej zastanawia mnie, że dziś książka jest wydana pod patronatem magazynów tzw. konserwatywnych. Bo nie ma tu mitologii bohaterstwa, bo jest dużo tchórzostwa, własnych interesików, frutracji, rozgoryczeń. To raczej niepopularne podejście do patriotycznych zrywów.

Pod tym względem to faktycznie książka ważna. W naszej litereturze wojennej, patriotycznej, to raczej niespotykane. Rembek opisuje rzeczywistość, która może być trudna do zaakceptowania dla wielu obrońców mitów patriotycznych. W jego historii żołnierze raczej przypadkiem znaleźli się w wojsku i nie przepadają za swoimi panami – oficerami. Ci z kolei, rozgrywają swoje interesiki, gierki, frustracje.

U Remarque’a sfrustrowani kadeci odgrywają się w pewnym momencie na sadystycznym feldfeblu, ale nadal walczą, bo muszą wykonywać rozkazy. U Rembeka, nasi żołnierze buntują się z przekory, zawiści, dlatego, że nie ma co jeść, dla własnych humorów. Nie wygląda to zbyt dobrze. Sportretowani zostaliśmy niezbyt korzystnie.

Bo Polacy – panie poruczniku, uznają jakiś nakaz niepotrzebnego cierpienia. Nazywa się to poświęceniem, czy ofiarnością, ale zdaje się być raczej narzucone przez dość powszechną przez nich zawiść.

Oto jeden z bohaterów protestuje przeciw wykonaniu rozkazu, bo jest głodny.

Reszta kompanii przytwarzała mu gorąco, podziwiała jego poczucie własnej godności oraz konsekwencję rozumowania, a zwłaszcza krzykliwość, która zawsze u Polaków budzi głęboki szacunek – ale w nikczemny sposób zastosowała się do rozkazu, zadowalając się jedynie tym, że wykonywała go demonstracyjnie i niedbale.

Tak to właśnie jest portretowane. Powieść zbudowana jest wokół pewnego wydarzenia, które zaczęło obrastać pewnym mitem. Zaś jego uczestnik zaczął żyć w zbiorowej świadomości, jako bohater, którym wcześniej nie był.

Nie mogłem się pozbyć wrażenia, że właśnie o tworzeniu takich legend mówił w Made in Poland Stanisław Likiernik.

Dopiero po wojnie dowiedziałem się z opracowań historycznych, że podobno w Kedywie byłem zastępcą Janka Barszczewskiego. Cóż, w czasie wojny o tym nie wiedziałem…

Chaos to główne wrażenie, jakie towarzyszyło mi lekturze W polu. Totalna improwizacja i wzajemna niechęć. Żołnierzy do siebie. Pochodzili z różnych miejsc i warstw społecznych. Oficerów do żołnierzy i oficerów do siebie nawzajem. Tak oto wygląda wojna polsko-bolszewicka oczami Rembeka.

[foto: Opatrywanie rannego w bitwie pod Radzyminem, 15 sierpnia 1920 r. (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 3/1/0/1/384/1)]

W polu, S. Rembek

W polu, Stanisław Rembek

Wyd. Latarnia, 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *