Ptak dobrego Boga

To jedna z najbardziej inspirujących i najciekawszych książek, jakie w tym roku udało mi się przeczytać. Wyzwalająca mnóstwo emocji oraz przemyśleń. Zabawna, prowokująca, zaskakująca.

Trafiłem na nią zupełnie przypadkiem. Po lekturze Środy popielcowej Ethana Hawke, szukałem jeszcze innych rzeczy tego aktora, scenarzysty, pisarza i tak trafiłem na zestaw sześciu jego ulubionych książek. Wśród nich znalazł się Ptak dobrego Boga, Jamesa McBride’a, który jak się okazało wyszedł w polskim tłumaczeniu na początku bieżącego roku po trzech latach od ukazania się oryginału.

Już od pierwszych słów książki, czyli samej dedykacji miałem wrażenie, że będzie interesująco. Prolog, to przekonanie wzmocnił. A po pierwszych zdaniach właściwej opowieści wsiąknąłem całkowicie

Urodziłżem się kolorowym menżczyznom i wbijcie to se do głowy. Ale przez siedemnaście lat żyłem jako kolorowa baba.

Książka to relacja z kilku lat życia dwunastoletniego (na początku książki) Henry’ego “Cybulki” Shakelforda, który ma być jedynym ocalałym Murzynem z napadu na Harpers Ferry w 1859.

Murzyn? Czyżbym napisał “Murzyn”. Słowo niemal zakazane. Na amerykańskich portalach jeśli już się o nim pisze, to  jako “N-word” (od Negro lub bardziej obraźliwe Nigger).

Oddam na chwilę głos Williamowi Styronowi, który tak pisze o tej kwestii w eseju Mój literacki przodek z 1995 roku.

Jak się okazuje, słowo nigger, to nasze największe świeckie bluźnierstwo – nawet dziś, kiedy praktycznie wszystkie wulgarne wyrażenia ze sfery seksualnej weszły już do języka potocznego i są tak często używane, że nikt nie zwraca na nie większej uwagi, słysząc je w teatrze, w kinie czy telewizji – wciąż zachowało swoją porażającą moc.

[…]

Goszcząc często w ustach Hucka Finna, słowo to, zwłaszcza w tamtych czasach, doprowadzało niektórych niemal do szału. Choć w latach czterdziestych XIX wieku dwunastolatkowi z Missouri niewiele mówiło słowo slave (niewolnik), […] niewinne w gruncie rzeczy posługiwanie się przez Hucka miejscowym żargonem okazało się jednym z powodów paniki, jaka wybuchła ostatnio w National Cathedral School w Waszyngtonie, wielce zasłużonej instytucji edukacyjnej, i doprowadziła do skreślenia Przygód Hucka Finna z listy lektur obowiązkowych dla dziesiątej klasy.

Do Przygód Hucka Finna jeszcze za chwilę wrócę. Głupio rozumiana poprawna polityczność prowadzi często do absurdów. Właśnie takich, jak niezrozumienie kontekstu i epoki oraz nieuwzględnianie ewolucji języka. Owo uproszczone rozumienie kończy się oburzeniem na słowo Murzyn w pismach sprzed lat. Stąd strach przed kwestiami, które mogą być uznane za rasistowskie. Stąd wycinanie z nowych wydań Przygód doktora Dollittle marzeń o wybielaniu skóry przez czarnego księcia Bumpo. To co jednak może być ocenione jako rasistowskie u białego autora, uchodzi autorowi czarnemu. Dlatego Toni Morrison może śmiało pisać o marzeniach czarnej dziewczynki, które są bardzo podobne do marzeń księcia Bumpo.

Nie jest chyba zaskoczeniem, że po przeczytaniu słowa na “M” zerknąłem kim jest autor. James McBride – czarny, czyli jemu wolno. Uff. A już myślałem, że to obraza czytać taką książkę. Tu właśnie wychodzi w pełnej krasie absurd bezrefleksyjnej politycznej poprawności. W jaki sposób napisać książkę, która jest relacją niewykształconego dwunastoletniego czarnego chłopaka, żyjącego w połowie XIX wieku w Ameryce Północnej? Starając się jak najbardziej przekazać tamten język oraz mentalność młodego chłopaka.

I tu dochodzimy dodatkowo do kwestii tłumaczenia. Zachwyciłem się polską wersją. Te wszystkie “bidne osadniki prowadzonce kunie”, “leworwerowcy, co strzelajom bez powodu”. No i główny bohater, czyli Cybulka.

Zacząłem sięgać do oryginału, żeby zobaczyć jak po angielsku brzmi kuń, leworwerowiec, skuńczyłżem i zaskoczenie. Mamy horse, gun itp. Przeglądam w dostępnej na Amazonie wersji i jedyne co widzę, to że język jest bardzo prosty. Ale gdzie ten slang? Nie znam na tyle angielskiego, żeby to wyczuć. Piszę więc maila do wybitnej tłumaczki (odpowiedzialnej za mnóstwo książek i filmów). Gdzie jest to coś, czego nie zauważam? Na co ona, nie wiedząc, że jest polskie tłumaczenie odpowiada: “Język? Trzeba by po polsku stworzyć własny, osobny, spójny. Musiałbyś mieć doskonałego, pierwszoligowego tłumacza, który by to wymyślił tak, żeby narrator nie mówił ani jak współczesny pracownik byłego PGR-u, ani jak chłop od Reymonta.“

Gdy już się okazało, że jest polskie tłumaczenie, obruszyła się nieco (lub udała oburzenie), że próbuję ją wkręcić, ale napisała ciepłe słowa o tłumaczu polskiego wydania, czyli Macieju Świerkockim.

W każdym razie gawędy Cybulki słucha się wspaniale. Podałem wyżej link do wydarzeń w Harpers Ferry, ale przyznam, że dopiero po przeczytaniu sporej części książki zacząłem się zastanawiać, co to jest za historia? Otóż Cybulka jest towarzyszem podróży niejakiego Johna Browna. Jednego z pierwszych abolicjonistów. Dedykacja autora z początku książki dla bliskich, “którzy uwielbiali bujdy na resorach” uśpiła moją czujność. W pewnej chwili zacząłem sprawdzać, czy to przypadkiem nie są rzeczywiście istniejące i działające osoby. Wraz z głównym bohaterem, czyli Johnem Brownem. I tak – oczywiście! To działacze walki z niewolnictwem, nazwiska, które prawdopodobnie zna każdy Amerykanin. I tu dochodzimy do kolejnej kwestii. Książka jest fikcją literacką, poruszającą bardzo ważny wątek historyczny dla Amerykanów (zwłaszcza czarnych). Sposób opisania bojowników o wolność jest daleki od mitologizowania bohaterów. Powiedziałbym nawet, że bardzo daleki w przypadku choćby Fredericka Douglassa. Żeby nie odbierać przyjemności z czytania książki, pozwolę sobie na ryzykowne porównanie. To trochę tak, jakby opisać jakiś kawał polskiej historii – tej najbardziej zmitologizowanej, bohaterskiej i przedstawić faktyczne osoby, jako ludzi z krwi i kości z emocjami, popędami, skłonnościami. Nie potrafię wyobrazić sobie, żeby na przykład w ten sposób zbeletryzować historię Legionów Polskich we Włoszech. Albo wymyśleć historię pomocnika Adama Mickiewicza, który opisałby sekscesy jego i współczesnych. Być może pokazałby wieszcza jako pijaka i dziwkarza, Juliusza Słowackiego obsadził by w roli hazardzisty i nałogowca, a Cypriana Norwida uznał po prostu za wariata.

Ach. Norwid. Część czytelników pewnie kojarzy ten fragment.

Bo pieśń nim dojrzy, człowiek nieraz skona,

A niźli skona pieśń, naród pierw wstanie.

To fragment wiersza Do obywatela Johna Brown. Tak, tego Johna Brown, który jest główną postacią w Ptaku dobrego Boga.

Cybulka o swoim wyzwolicielu Johnie “Starcu” Brownie pisze w ciepłych słowach, choć nie rozumie jego działań. Historyczne oceny jego aktywności również nie są jednoznaczne. Szaleniec czy bohater? Kryminalista, czy faktyczny orędownik wolności czarnych?

A przy tej okazji pojawia się wątek “zdobywania” wolności przez czarnych. Z perspektywy dwunastoletniego Murzyna wygląda to niezbyt atrakcyjnie. Oto jakiś biały świr postanowił ich wyzwolić. Ale po co? Przecież jest im dobrze. Wolność jest zbyt trudna.

Starzec postompił z Bobem tak samo jak ze mnom. Wydawało mu się, że każden jeden Murzyn chce się bić o swojom wolność i ani razu nie przyszło mu do łba, że może być inaczej.

Niewolnictwo nie jest takie straszne, jak jesteś jego czenściom i żeś do niego przywykł. Żarcie masz za darmo, dach nad głowom tyż, a o wszystko kłopocze się za ciebie któś inszy. Życie było tu łatwiejsze niż na szlaku, gdzie żem uciekał przed zbrojnymi bandami i dzielił się jednom pieczonom wiewiórkom z piontkom towarzyszy.

Wyobraźmy sobie, że jakiś dwunastolatek tak pisze o kwestii zaborów, czy nawet okupacji hitlerowskiej. W Polsce wydaje się to mało prawdopodobne. Jeśli chodzi o trudne sprawy naszej historii miejsce jest na mitologię i bohaterów, którzy nawet nie sikają. Nie ma miejsca na żart, czy burzenie świętości. A dodatkowo stawianie trudnych pytań jest wyjątkowo niemile widziane.

Niemal od początku książki miałem wrażenie, że Ptak dobrego Boga to taki współczesny Mark Twain. Przygody Hucka Finna dla dorosłych. Rozkochałem się w refleksjach Cybulki o świecie. Zwłaszcza, że cały czas musi ukrywać swoją prawdziwą tożsamość i odgrywać rolę dziewczyny.

Na wojnie wszyscy myślom, że majom Boga za sobom. Tyle że Pan Bóg zasię nikomu nie mówi, kogo popiera.

Tak to jest, kiedy chłopiec staje sie menżczyznom. Głupieje.

Chłop zawsze roztworzy sie przed babom i opowie jej o kuniach, o swoich nowych butach i o marzeniach, ale kiedy zamknonć go w pokoju z samymi chłopami, to zostanom im ino pukawki, plucie i tytuń. I nie dajcie im gadać o matce.

Zachwycająca.

Ptak dobrego Boga, J. McBride

Ptak dobrego Boga, James McBride

Wyd.: Czarne, 2016

Tłum.: Maciej Świerkocki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *