Miłość do trzech Zuckerbrinów

Nie muszę. W końcu to ja powinienem mieć z tego przyjemność. Lub jakiś rodzaj satysfakcji.

Podobała mi się wydana w Polsce chyba jako pierwsza książka Wiktora Pielewina – Generation P. Spojrzenie na świat rosyjskiego (po upadku komunizmu) świata mediów i marketingu. Było zgrabne, ironiczne i odsłaniające rosyjską duszę. Pod koniec bohaterowie mają odlot po grzybkach halucynogennych. I to już było nużąco niepotrzebne.

Mam wrażenie, że najnowsza powieść Pielewina Miłość do trzech Zuckerbrinów to właśnie taki odjazd po kwasie. Choć część odwołań do literatury, filozofii czy popkultury całkiem zgrabna i intrygująca, to jednak w dużej mierze co chwilę łapałem się na tym, że sam sobie powtarzałem – nie muszę. Naprawdę nie muszę.

Zamarzyłem sobie o Dostojewskim przy okazji sięgania do przeszłości. Ale na półce tylko Biesy, Zbrodnia i kara i Białe noce. A chciałbym wrócić do Braci Karamazow.

W każdym razie Pielewinowi grzecznie podziękuję. Po 1/4.

To już trzecia (plus jedna na chwilę przerwana, ale też nie rokuje) porzucona książka w grudniu. Może coś ze mną nie tak. Może jeszcze nie dorosłem. Zwłaszcza, że mam dużą przyjemność z lektur dla młodego czytelnika. Bywa i tak.

Miłość do trzech Zuckerbrinów, W. Pielewin

Miłość do trzech Zuckerbrinów, Wiktor Pielewin

Wyd.: Psychoskok, 2017

Tłum.: Aleksander Janowski

2 komentarze do “Miłość do trzech Zuckerbrinów”

  1. Nie jest dobrze. Widzę przesyt. Może to syndrom przymusu czytania, bo prowadzi Pan bloga, więc trzeba czytać, ale dawanie wpisu, w którym nie ma niemal nic o treści książki, bo przerwało się po jednej czwartej, każe stawiać pytanie: po co w ogóle publikować wpis. Jego główną treścią nie jest sama lektura, a niechęć do dalszego czytania.
    „Generation P” też była pierwszą książką, którą czytałem. – pełen zachwyt nad wyobraźnią, odjazd pod koniec oceniam bardzo „na tak”. Wczesny „Omon Ra” też był dobry, ale „Empire V” budziło u mnie podobne uczucia, jak u Pana „Miłość do…”. Może więc Pielewin się wypalił albo my w międzyczasie zmieniliśmy.
    ps. Wciąż chcę przeczytać potencjalnie oryginalny „Mały palec Buddy”.

    1. Ewoluuję 🙂
      Gdzieś na początku założyłem, żeby może pisać tylko o tych ważnych. Ale doszedłem do wniosku, czemu nie o wszystkich. Ja nie mam ambicji recenzenta. Raczej koncentruję się na wrażeniach, skojarzeniach. Jedne rzeczy prowadzą mnie do drugich. W trakcie Pielewina miałem przede wszystkim ochotę zajrzeć do Puszkina.
      Z drugiej strony pisanie właśnie takie to odpowiedź na moje własne potrzeby. Ja bym chciał czytać o książkach, nie recenzje tylko wrażenia właśnie. RÓżnych osób – i takich, które znam i cenię i czasem zupełnie anonimowych.
      No i w końcu – mam świadomość tego, że czasem tytuł musi trafić w odpowiedni moment/nastrój/chwilę. Kilka lat temu na dłuższy czas odstawiłem beletrystykę. Bo mnie nudziła, bo wszystko wydawało mi się wtórne. „Przymusu” czytania jednak trudno się pozbyć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *