Milczące między nami

To musiał być 1991 może 1992 rok, bo wtedy na rynku polskim pojawiły się “harlequiny”. Mama mojego przyjaciela stała się zagorzałą czytelniczką całej serii. Za każdym razem, gdy go odwiedzałem, liczba różowych i białych książeczek rosła zapełniając kolejne centymetry regału.

Któregoś razu siedząc i rozmawiając, zacząłem z ciekawości je przeglądać. To w sumie było dla mnie zupełnie nowe zjawisko: książka, która jest produktem;  i to produktem znormalizowanym.

Seria podstawowa, ta w różowej okładce obejmowała książki, które miały około 140-150 stron i zwykle dokładnie w połowie, w okolicach strony siedemdziesiątej, dochodziło do kluczowej sceny miłosnej. Przy czym była ona delikatna, “romątyczna” wręcz. Nieco inaczej wyglądało to w serii “białej”, pod wiele mówiącą nazwą Desire. W tym wypadku sceny miłosne bywały już nieco mocniejsze.

Z punktu widzenia kogoś, kto o literaturze myślał w kategoriach natchnienia, przekazu, talentu i wszystkich tych wielkich słów, było to jednak fascynujące  – jak wygląda taka fabryka romansów, w których właściwie jest ten sam schemat i ta sama akcja. Zamiast lekarza jest adwokat albo wykładowca akademicki; ewentualnie ktoś z niższej klasy, ale na pewno przystojny, romantyczny i niedoceniony.  Ona zaś – zwykła szara myszka, pod dłońmi partnera staje się księżniczką.

Oczywiście możliwa jest również odwrotna relacja. To ona jest z wyższych sfer.

Same tytuły wystarczają, żeby wiedzieć, o co chodzi: Czuły i obcy, Narzeczona na weekend, Dama i pastuch, Taniec zakochanych, Urok niewinności.

Swoją drogą to pomysł na grę towarzyską. Na podstawie tytułu odgadnij główny zarys akcji.

Wyobrażam sobie, że kiedyś samo wymyślanie tytułów musiało być sztuką. Od 1949 roku, kiedy powstała firma Harlequin Enterprises ukazało się około pięciu tysięcy tytułów. Pięć tysięcy kombinacji banalnych zwrotów to nie byle co. Dziś pewnie jest to opracowywane przy pomocy algorytmu, który sprawdza, jaki zestaw został już wykorzystany i w jakich kombinacjach, i proponuje nowe.

Analizy powstawania bestsellerów (erotycznych) dokonała Eva Illouz w eseju Hardkorowy romans. Pięćdziesiąt twarzy Greya, bestsellery i społeczeństwo. W jej przypadku punktem wyjścia było szaleństwo ostatnich lat, czyli właśnie Pięćdziesiąt twarzy Greya, ale opisała to co przed laty mnie fascynowało.

Romanse stanowią główny przejaw utowarowienia książki, ponieważ są produkowane przez duże międzynarodowe korporacje. Na przykład seria Harlequin powstaje przy udziale szeroko zakrojonych badań marketingowych, które pozwalają dopasowywać jej formułę do zmieniających się gustów czytelników. […] Książki produkuje się zgodnie z wystandaryzowanymi formułami opracowanymi na podstawie szczegółowych badań. […] W przypadku romansów doprowadzono do perfekcji sztukę oferowania (w przeważającej mierze) czytelniczkom treści, które zaspokajają ich fantazje.

Poza tamtą przygodą z harlequinami raczej nie trafiam na romanse czy też literaturę erotyczną. Oczywiście w różnych książkach zdarzają się wątki miłosne, mniej lub bardziej udane, ale są one niejako tłem dla akcji lub rozważań autora. Nawet w Nocy w Lizbonie.

Bodaj trzy lata temu, po jakiejś rozmowie na temat książek Harukiego Murakamiego (znam wyłącznie O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu, i na więcej nie miałem ochoty) znajomy polecił mi Na południe od granicy, na zachód od słońca. Wspominał coś o atmosferze. Wymęczyłem się strasznie. Nie dość, że odnosiłem wrażenie, że mam do czynienia z wielkim oszustwem, za którym stoi znane nazwisko, to jeszcze wydawało mi się, że czytam harlequina dla facetów w średnim wieku. Krępowała mnie ta książka. Pod koniec już tylko przelatywałem, bo nic mnie tam nie uwiodło. Ani klimat, ani rozterki bohatera.

No i podobne, a nawet znacznie mocniejsze wrażenie miałem teraz czytając Milczące między nami Józefa Hena.

Zażenowanie. To główna moja emocja. Bohater – pięćdziesięcioletni doktor ekonomii, zakochuje się w dwudziestopięcioletniej pracownicy archiwum ministerialnego. Zdarza się. Wolę jednak brutalizm Bukowskiego, któremu w zasadzie chodzi o jedno. Tu mam kolesia nie pierwszej młodości, który zakochuje się “romątycznie” i gada jak nastolatek, do niej, do siebie, czyni wyznania, chce być podnóżkiem, sługą, niewolnikiem. Ufff.

I nagle .. TADAM… dokładnie w połowie książki, niemal jak w produkcyjniakach-harlequinach dochodzi do TEGO. Co prawda narrator nie staje na wysokości zadania. I druga połowa książki jest frustracją czemuż nie stanął. I jak tu uczynić, żeby jednak. A ona się zastanawia, że może ona jednak jest problemem, skoro jemu nic nie drga. Romantyczne słówka, słówkami, no ale…, żeby aż tak?

Nuda i przerażenie.

Ale zaraz, dlaczego ja w ogóle sięgnąłem po tę książkę z 1985 roku, opisującą końcówkę lat sześćdziesiątych i frustracje kolesia, który nie może bzyknąć? W październiku ubiegłego roku ukazał się z Henem wywiad, w którym wspomina swoją powieść w kontekście bieżących wydarzeń społeczno-politycznych w Polsce. Materiał jest dostępny w tej chwili dla subskrybentów, ale ogólnie chodziło o to, że atmosfera, którą opisywał, bardzo mu przypomina to, co się dzieje teraz.

Faktycznie, różni się ustrój, czasy, technologie, a pewne obserwacje poczynione przez Hena są zaskakująco aktualne.

Zostawię kilka większych fragmentów.

Podobno przyrzekłeś tam w górze, że będziesz robić pismo bez dziennikarzy? To żadna przeszkoda, na to pan Chichot, jaki tam z ciebie dziennikarz. To prawda, żadne pióro, doktor nauk ekonomicznych. Jeden warunek, powiada nagle on, wymyślisz sobie jakieś inne inicjały, nic z „Życia”nie może tu przejść. Uśmiechnął się porozumiewawczo: takie czasy. Nie przyjdzie mu na myśl, że można się „takim czasom” przeciwstawić. Nigdy. Jako młody chłopak przeszedł przeszkolenie „polityczne”. Polegało ono na tym, że najpierw mówiono na odprawie, co jest grane, a potem to trzeba było „przenieść” do mas. Zostało mu to, psiakrew, na całe życie. Żaden zakręt go nie zdumiewa – jeśli coś go podnieca, to raczej konieczność elastycznego przystosowania się do nowego etapu.

**

A poza tym ostatnio namiętnie polował, należał do tych miłośników przyrody, którzy uważają za sport zabijanie zwierząt, a za splendor wieszanie wypchanych łbów z wytrzeszczonymi szklanymi oczyma. […] W oparach wódki i bigosu, podnieceni hukiem i dymem, zapachem krwi zwierzęcej, potu, żywicy, rozdeptanej zieleni, śniąc o Polsce krzepkiej, jednorodnej (choć mniej zastanawiając się nad jej pozycją i opinią w świecie), o Polsce zdyscyplinowanej, takiej, żeby wszystkich za mordę, żeby ani mru-mru, żeby jak jeden mąż, żeby tylko nasi, a wszyscy inni to zgnilizna, gnój, frajerskie dusze, my im pokażemy. A potem, na zebraniach, ci sami – oczy w pulpit, język za zębami, zajęcza dusza na ramieniu – podnoszą tchórzliwie dłonie, całe męstwo, cała zadziorność wyparowała tam, w lesie, przy gorzałce.

**

Wejdzie do redakcji pisma kobiecego, z którego usunie się dla niej profesjonalną dziennikarkę, i będzie tam szaleć, kreślić, intrygować, grozić mężem i kochankiem (potężną osobistością, o którym jej mąż wie, może mu nawet ją podsunął), aż zyska sobie przydomek „Krwawa Antonina”. Ale Tońka wszystko to będzie robić, broń Boże, nie dla kariery, nie dla korzyści, nie z powodu swojej dzikiej ambicji, ale dla naszego kraju, dla wspólnej ojczyzny, dla męża, dla mnie, dla dobra ludzkości, dla palestyńskich kobiet, dla Wietnamu, dla afrykańskich sierotek, dla przyszłych pokoleń. Willa, samochód, wycieczki zagraniczne – to wszystko mimochodem, niemal wbrew woli, zresztą należą się jej, wyrosła w tym, stanowi elitę, a to chamstwo (dawniej mówiło się: pospólstwo) nawet by tego nie umiało użyć

Dlaczegoż, ach, dlaczegoż, autorze, skoncentrowałeś się na tym marnym romansie. Twardo czekałem, niemal do końca, aż coś z tych przemyśleń z pierwszych stron książki jeszcze wróci, ale nie nic. Porzuciłem ją pod koniec rozczarowany, niemal jak bohater swoją miłością. Nie wiem więc w końcu: przeleciał ją czy nie?

[urokliwe są okładki różnych kolejnych wydań  😉 ]

Milczące między nami

Milczące między nami, Józef Hen

Wyd.: PIW, 1985

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *