Listy – Kurt Vonnegut

Nie mam w zwyczaju czytać cudzych listów. Próbuję sobie przypomnieć, czy poza dwutomowym wydaniem Listów Jamesa Joyce’a czytałem jakieś inne i nic nie przychodzi mi do głowy. Te Joyce’a kupiłem przed laty w antykwariacie przy ulicy Pięknej 54 w Warszawie, za jakąś horrendalną wówczas sumę. Byłem wtedy pod nieustającym wrażeniem Ulissesa i Epifanii. Utwory poetyckie opublikowane przez Wydawnictwo Literackie w 1972 roku osiągały w antykwariatach ceny, które wykluczały kupno książki przez młodego chłopaka. Przez długi czas na nie polowałem, później zapomniałem o ich istnieniu. Zarówno Listy jak i Utwory poetyckie, można dziś kupić za kilka złotych na Allegro. Co więcej, w tym roku ukazało się nowe wydanie Epifanii w tłumaczeniu Adama Poprawy. Po latach dowiedziałem się, że polskie wydanie Listów zostało mocno okrojone. Wycięto „niemoralne” wyznania Joyce’a do żony.

Więc raz jeszcze napiszę. Nie mam zwyczaju czytać cudzych listów.

Gdyby nie promocyjny fragment umowy/listu do ciężarnej żony, jaki pojawił się przy okazji wydania w ubiegłym roku polskiego tłumaczenia Listów, Kurta Vonneguta, prawdopodobnie też bym się nimi nie zainteresował. Jednak po owym liście do żony dodałem je na listę zakupów w jednej z księgarń i teraz przyszedł czas, że kupiłem.

Co ciekawe, w ramach podróży w przeszłość i sięgania po dawne lektury, pod koniec ubiegłego roku przeczytałem Kocią kołyskę, która mnie mocno rozczarowała. Ale też nie była moją ulubioną książką Vonneguta, a pod ręką miałem tylko tę pozycję.

Dałem się skusić humorem listu do żony. Nie żałuję tej lektury, którą dawkowałem sobie fragmentami przez kilka dni. Z drugiej strony gdybym jej nigdy nie przeczytał, nic wielkiego bym nie stracił.

Czytałem te jednostronne wyznania autora, który sukces osiągnął dopiero w wieku średnim i przypomniałem sobie rozmowę przeprowadzoną z Kubą Wojtaszczykiem, o której pisałem na blogach.bossa.pl, czy znacznie nowszy wywiad przeprowadzony z (ukrywającym się pod pseudonimem Stanisław Klęski) twórcą facebookowego “produktu”, pod nazwą Magazyn Porażka.

Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że rozumiem Vonneguta, dla którego sukces pisarski oznaczał ciężką pracę nad kolejnymi powieściami, imanie się różnych dodatkowych zajęć i chałtur. Za to za diabła nie rozumiem naszych rodzimych polskich autorów. Młodszych ode mnie o około dekadę, którzy domagają się gwarantowanych pensji, wsparcia państwa i specjalnych przywilejów z tytułu bycia artystami.

Na warsztatach pisarskich w Iowa City ważny pisarz Richard Yates i ja raz w semestrze dawaliśmy razem bardzo niepopularny wykład o tym, jak przetrwać w gospodarce wolnorynkowej dzięki chałturom. Obaj wykonaliśmy ich bardzo dużo, najwyraźniej bez poważnej szkody dla duszy bądź intelektu. Nie żeby sprawiało nam to przyjemność. (1989)

Żeby było zabawniej, kilka dni po opublikowaniu rozmowy na portalu gazeta.pl Magazyn Porażka ogłosił u siebie na FB, że zgłosiło się do niego wydawnictwo, które zaproponowało, żeby zebrał prawdziwe historie sfrustrowanych Polaków, a oni mu to wydadzą. I to trochę chichot rynkowy jest. W dobie crowdfundingu, selfpublishingu i generalnie nowości i innowacyjności, koleś zamiast wykorzystać samodzielnie swój pomysł, rzuca się na tego rodzaju ofertę. Nie omieszkano mu na FB tego wytknąć, gdy ogłosił, że szuka historii. Oczywiście za darmo. Choć sam pewnie dostanie wynagrodzenie od wydawcy. I tyle z tego socjalizmu i gwarantowanej równości. Autor będzie mógł w praktyce zastosować swoją ideę.

praca i płaca to pojęcia arbitralne. Ludzie myślą, że dostają coś za swoją pracę. To za co dostają pieniądze celebryci? Tylko za to, że bywają. Co to za praca? (Magazyn Porażka)

I tak sobie czytałem tego Vonneguta, sprawdzając nazwiska rożnych autorów, o których pisze, lub do których pisał. Rozmyślając nad tym, jak pisanie w USA jest po prostu ciężką orką i zabieganiem o sprzedaż wytworzonego produktu. Choć po tym, gdy uda się zainteresować publiczność choć jedną powieścią jest szansa na otwarcie bram raju. Zainteresowanie mediów, przemysłu filmowego, czasem krytyków.

Cały swój czas zmarnotrawiłem na opowiadania i scenariusze, których w większości nie sprzedałem. Warto było podjąć to ryzyko – ale jak zwykle z ryzykiem bywa, nie opłaciło się. Nie mam więc, ani książki, ani pieniędzy. (1954)

Różnica między USA w latach 50. XX wieku, gdy Vonnegut pisał to zdanie a współczesną Polską jest taka, że istniały magazyny, które kupowały krótkie formy. Ale również on cały czas pisał i próbował zabiegać o to, żeby ktoś kupił jego opowiadania czy powieści. Nie zależało mu na samym opublikowaniu, tylko na sprzedaży. Za wymierne (choć czasem marne) pieniądze. W tym wypadku płaca za pracę. Taka zwykła wymiana. Stary model. Może to frustrujące, że sukces odniósł dopiero jako człowiek w średnim wieku i dopiero później został uznanym i cenionym autorem. Choć mimo tego nie we wszystkich środowiskach. Jego książki były poddawane próbom cenzury, usuwane ze szkół i bibliotek.

Jeden z najciekawszych listów to zadana studentom praca semestralna i wskazówki dotyczące pisania

Co się tyczy Waszych prac semestralnych, chciałbym, żeby były jednocześnie cyniczne i religijne. Chcę, żebyście uwielbiali Wszechświat, łatwo się zachwycali, ale jednocześnie byli skorzy okazywać zniecierpliwienie artystom, którzy obrażają Wasze głęboko zakorzenione poczucie tego, jaki Wszechświat jest lub być powinien.

[…]

na czystej kartce białego papieru przepiszcie spis treści tego zbioru, pomijając numery stron. Zamiast nich umieśćcie oceny od 1 do 6. Powinna to być dziecinnie egoistyczna i bezczelna miara tego, jak bardzo podobały Wam się, lub nie podobały, poszczególne opowiadania. Nie interesuje mnie, jakie oceny wystawicie. Nalegam natomiast, aby niektóre teksty przypadły Wam do gustu bardziej niż inne.

[…]

Przygotujcie raport na temat każdego z nich z myślą o Waszym mądrym, szanowanym, dowcipnym i doświadczonym szefie.

Nie róbcie tego jak krytycy akademiccy ani osoby pijane sztuką lub barbarzyńcy na literackim rynku. Napiszcie raporty jako wrażliwi ludzie obdarzeni praktycznym przeczuciem, na czym polega sukces lub porażka opowieści. Do woli chwalcie albo potępiajcie, ale dość chłodno, pragmatycznie, bacznie zwracając uwagę na irytujące lub przyjemne szczegóły. Bądźcie sobą. Bądźcie wyjątkowi. Bądźcie dobrymi redaktorami. Bóg mi świadkiem, że Wszechświat potrzebuje więcej dobrych redaktorów.

Ponieważ jest Was osiemdziesiąt osób, a ja nie chcę oślepnąć ani kogoś zabić, około dwudziestu stron od każdego będzie w sam raz. Nie lejcie wody. Nie drepczcie w miejscu. Używajcie słów, które znam. (1965)

Listy to również świadectwo borykania się z niemocą twórczą. Koszmaru braku pomysłów, niezadowolenia z wykonanej już pracy i ciągłego stresu, czy jeszcze będę w stanie cokolwiek napisać. Bo wymagają tego kontrakty.

Listy, K. Vonnegut

Kurt Vonnegut: Listy, Kurt Vonnegut

Wyd.: Albatros, 2015

Tłum.: Rafał Lisowski

Listy, J. JoyceListy, J. Joyce

Listy, 1900 – 1920, James Joyce

Listy, 1920 – 1941, James Joyce

Wyd. Wydawnictwo Literackie, 1986

Tłum.: Michał Ronikier

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *