Wyciszenie/nic (fragment książki)

Jest taki popularny w internecie skecz Tale of Two Brains – opowieść o dwóch umysłach. Pastor Mark Gungor próbuje w nim wyjaśnić różnice między męskim i kobiecym mózgiem: mózgi mężczyzn składają się z wielu pudełek, które mają konkretne przeznaczenie. Są pudełka na pieniądze, pracę, dzieci, partnerów czy samochód. W odróżnieniu od kobiecych mózgów, w których wszystko jest ze sobą połączone i gdzie dochodzi do ciągłej wymiany i iskrzenia między informacjami, męskie pudełka nie stykają się ze sobą.  Oprócz tego w męskim mózgu znajduje się coś, czego nie mają kobiety – ulubione przez mężczyzn pudełko nicości, Box of Nothing. Nie ma tam nic, dlatego mężczyzna może bezmyślnie przesiadywać, nie robiąc kompletnie nic. Na rybach, przed telewizorem…, lista jest długa.

Moje pudełko nicości uaktywniło się bardzo mocno. Godzinami byłem w stanie siedzieć na balkonie, słuchając ptasich odgłosów i wpatrując się w przestrzeń. Co jakiś czas odwracałem głowę w kierunku jakiegoś innego, nowego dźwięku. Dokładnie jak mój siedzący obok kot, który chwilami „bystrzał”, kiedy włączał się w nim czujny instynkt łowcy. Mnie w takich momentach na krótko wybijało z zamyślenia, choć może lepiej byłoby to nazwać bezmyśleniem.

Medytacja, wyciszenie, spokój. A przede wszystkim upływ kolejnych minut i godzin. Temu zaczęły służyć długie wyjścia do lasów, nad rzekę, w poszukiwaniu nowych gatunków. W Polsce żyje ponad czterysta gatunków ptaków, każdego dnia możemy spotkać innego, a uwzględniając różnice między samcami i samiczkami, może tych spotkań-wyjść być jeszcze więcej. To zaś oznacza eony czasu uganiania się za nimi. Moim celem nie są ptaki, nie jest nim też fotografia. To w y ł ą c z e n i e. Nicość. Niemyślenie. Z wszelkimi negatywnymi konsekwencjami. Wyjść, nie myśleć, zapomnieć, mimo że w domu czekają telefony do wykonania, praca nad dużym projektem dla potencjalnego klienta. Zarabianie pieniądzy. Życie.

Ale wiem, że ja żyję. Inaczej.

Przychodzi mi do głowy nieodparta myśl, że kiedyś podobną rolę w moim życiu pełniło gotowanie. Wymyślanie posiłku, wybieranie produktów podczas zakupów, skupienie w trakcie przygotowywania. Krojenie, smażenie, mieszanie. To są czynności medytacyjne. Konieczna jest uważność, żeby się nie skaleczyć, nie oparzyć, nie pomylić kolejności.

Później pojawiło się bieganie. To był czas sporego zamętu życiowego, pamiętam moje pierwsze wyjście. Październikowe. Już  sporo wcześniej kupowałem potrzebne ubrania – spodnie, bluzę. A. nie wierzyła, że zacznę biegać. Byłem typem wyjątkowo niesportowym. Gdy pewnego październikowego wieczora ubrałem się w „obcisłe”, zaczęła żartować i zawołała Ulissesa.

– Chodź coś zobaczyć. Tata zwariował

U. wychynął ze swojego pokoju, zmierzył mnie wzrokiem i z całkowitym spokojem zakomunikował:

– Ojciec, ale jeśli chcesz ratować świat, to peleryny ci brakuje .

Wyszedłem na zewnątrz i na początku miałem za zadanie wytrzymać pół godziny. Bieg przez trzydzieści sekund, spacer przez cztery i pół minuty. I tak na zmianę. Pierwsze wrażenie – czy kiedykolwiek uda mi się przebiec całe pół godziny?! Drugie, już w trakcie, to odkrycie spokoju w głowie. Nie myślałem w tym momencie o sprawach do zrobienia, o telefonach do wykonania, zawożeniu młodszego na zajęcia, o codziennej gonitwie. Cisza, spokój, pustka. Nic. I wtedy już wiedziałem, że bieganie ma dla mnie właśnie ten sens. Medytacyjny. Wytrzymałem z tym przez kilka lat. Ostatecznie udało mi się biegać nie tylko pół godziny za jednym razem, ale godzinę i dłużej.

Na czas epidemii zrezygnowałem z tej aktywności, ale nie dlatego, by przestrzegać zasad niewychodzenia z domu. Szwankowało mi kolano, zniechęcały mnie codzienne wahania temperatury, bieganie w maseczce. Ale zacząłem spacerować, no i przesiadywać na balkonie. Godzina 5.30. Kiedyś włączyłbym komputer, uruchomił terminal z notowaniami i może zaczął dokonywać jakieś transakcje. Jeszcze dawno temu lubiłem tę porę i handel na japońskim jenie. Skupienie, szukanie okazji. Teraz siedzę wpatrzony w przestrzeń i zamiast na zmieniające się linie wykresów, patrzę na linie lotu ptaków.

I tak mijają kolejne godziny. Sukcesem jest odpisanie na maile, odbycie służbowej rozmowy. Ale nie potrafię nic zaplanować, wziąć się za pracę wymagającą skupienia czy kreatywności. Biuro zrobiłem na balkonie. Nie ważne, czy jest zimno, czy nie. Wychodzę, żeby czuć świeże powietrze i przestrzeń. Kiedy dogania mnie słońce, wracam do domu albo odkładam komputer i czytam lub patrzę w niebo.

Najważniejszy cel, jaki udaje mi się zrealizować, to te zapiski. Pięć tysięcy znaków codziennie. Nie zawsze jest pięć i nie zawsze każdego dnia. Ale krok po kroku, dzień po dniu myślę, co mogę przekazać. Nie takim jak ja – po stracie. Tym dookoła, którzy na początku nie wiedzą, jak się zachować, co zrobić, powiedzieć, a po kilku miesiącach żyją już swoim życiem. Licząc, że wszystko wróciło do normy, a czas uleczył rany.

Ile to jeszcze będzie trwało? To pytanie ma dwa dna. Jedno – może jeszcze trochę, może się nic nie wydarzy. Drugie – dość, trzeba działać, pracować, coś robić. To już szósty miesiąc. Siódmy, ósmy, dziewiąty, kolejne.

speculatio – myślą rzeczy rozbieranie