Cel i sens (fragment książki)

Żyć z celem? Z jakim celem? Czy życie ma jakiś cel? Życie oczywiście ma sens, będąc sensem samo w sobie, ale celu nie ma! Po co nam to? Gdyby życie miało jakiś cel, dokąd by ten cel prowadził? Gdzie kończą się wszystkie ściany? Na rogu. Dokąd prowadzą wszystkie cele? Do grobu. Oto docelowy cel wszystkich celów.

[…]

Kto ma wyznaczony cel – nie błądzi. Kto nie błądzi – nigdy siebie prawdziwego nie odnajdzie.

Oto, Edward Stachura, 1979

Nie jestem jedyny, który po śmierci osoby bliskiej stawia sobie pytania o sens i cel. Czegokolwiek. Dalszej pracy, działania, istnienia, życia. Wiele osób myśli o jak najszybszym dołączeniu do tego, który odszedł. Z tęsknoty, z niezrozumienia, z konieczności znalezienia odpowiedzi na tysiące wariantów pytania „dlaczego?”.

Stachura wydał Oto w 1979 roku. W tym samym roku odszedł po kolejnej – tym razem udanej – próbie odebrania sobie życia. Dla tych, którzy podejmują taką decyzję, pytania o sens i cel życia są zupełnie innym rodzajem pytań, niż są dla tych, którzy zostają. Jaki sens ma zajmowanie się wszystkimi zajęciami, które wyglądają na mało użyteczne dla innych. Niektóre zawody, wykonywane prace są jałowe, nie generują wartości dla człowieka. Oczywiście generują pieniądze, popychają do przodu ludzkość, cywilizację, są w stanie dać satysfakcję intelektualną. I to tyle. Tylko tyle. Czy to właśnie ma sens?

Dzień przed TĄ niedzielą rozmawiałem rano z Ulissesem. Wspomniał o swoim rozgoryczeniu pracą. O tym, że dostaje mnóstwo pieniędzy za nic. Nie odnajdywał dla siebie samego sensu w tym, co robił, choć przynosiło korzyść firmie. Był cenionym pracownikiem. On jednak uważał, że wszystko można zautomatyzować, uprościć, wyeliminować część ludzi, którzy są niepotrzebni. Powiedziałem mu, że jednak dzięki temu ludzie ci mają pracę, pieniądze i bezpieczeństwo. Dookoła nas są setki osób spędzający czas na jałowych spotkaniach, lanczach, rozmowach czy konsultacjach. Wiele z tych wydarzeń można by kończyć po 10 minutach, a nie tracić godziny na rozbieranie na czynniki pierwsze zupełnie nieważnych tematów.

Tak mu tłumaczyłem, by za chwilę, w kolejnych tygodniach samemu się zastanawiać – po co robię to, co robię? Jaki jest sens i cel mojego działania? Co z tego, że jestem ceniony za kilka rzeczy, zapraszany, skoro straciło to dla mnie jakikolwiek sens? Chciałbym dać komuś coś wartościowego. A nie wiedzę dotyczącą inwestowania na rynkach. Wartościowego! Tylko w czym leży wartość?

W marcu 2010 roku na posterunek policyjny w Bournemouth w Wielkiej Brytanii weszła kobieta uzbrojona w samurajski miecz z zamiarem dokonania masakry. Jak się później okazało, kobieta miała schizofrenię. Policjantem, który zapobiegł tragedii, był Paul Williams. Zaczął wrzeszczeć, próbując zwrócić na siebie jej uwagę, aż w końcu udało mu się obezwładnić kobietę przy pomocy gazu pieprzowego. Trzy miesiące później Williams znalazł się w szpitalu, jego zdaniem w wyniku ataku serca, choć późniejsza diagnoza tego nie potwierdziła. Lekarze orzekli u niego syndrom stresu pourazowego (PTSD). W ciągu kolejnych miesięcy policjant zmagał się z własnymi demonami, trzykrotnie podejmując próby samobójcze. Pewnego dnia zauważył przez okno polne gryzonie i dzikie ptactwo krążące w pobliżu domu. Sięgnął po dawno nie wykorzystywany aparat fotograficzny i zaczął wychodzić na zewnątrz, by robić zdjęcia zwierzętom w naturze. Jak sam wspomina w poświęconym jego historii artykule w magazynie „Amateur Photographer”[1], próba skupienia się na zrobieniu dobrego zdjęcia różnego rodzaju owadom, a zwłaszcza fotografia makro, pozwala na ogromną koncentrację przez kilka czy kilkanaście minut. W tym czasie z głowy umykają wszelkie inne sprawy. To był ważny krok w jego powrocie do normalności. Fotografia przyrody.

Podzielił się ze mną tą historią pewien znajomy, gdy powiedziałem mu, że odkurzyłem swoją od dawna porzuconą lustrzankę i zacząłem „polować” na ptaki. Nagle wszędzie dookoła dostrzegłem mnogość i różnorodność ptactwa. One zawsze tam były, ale po śmierci syna przestały zlewać się z tłem.

Pamiętam, gdy nasz kot upolował na balkonie małego ptaka, wtedy zamiast poszukać, co to za gatunek, podesłałem fotkę Ulissesowi. Ten niemal natychmiast odpisał „pleszka”, choć na zdjęciu było niezbyt atrakcyjnie wyglądające ptasie truchło. Wówczas ta informacja o nazwie gatunku mi wystarczała. Dziś już nie mogę zapytać syna, co to za dźwięk, jaki to ptak, więc sam wychodzę i szukam, rozglądam się po drzewach i obserwuję. Wróble i mazurki, doskonale zamaskowane w brunatnych jesienno-zimowych krzakach. Wrony dostojnie stąpające po ziemi i szukające smakołyków. Pięknie śpiewające, płochliwe sikory, których zimą jest całe mnóstwo dookoła. Wrzeszczące sójki z niebieskimi piórami, w których, jak już wiem, nie ma niebieskiego barwnika, a za kolor odpowiada budowa pióra, powodując odpowiednie załamanie światła.

Zaczynam wychodzić na poszukiwania – kwiczołów, które są tak płochliwe, że gdy zbliża się człowiek, natychmiast całym stadem uciekają na czubki pobliskich drzew. Tropię różne gatunki dzięciołów: wielkiego, dzięciołka, a także niesamowicie wybarwionego dzięcioła zielonego. Po chyba dwóch dekadach kupiłem nowe akcesoria do aparatu, zaopatrzyłem się w telekonwerter i do naprawy oddałem swój stary, ukochany obiektyw stałoogniskowy 50mm do portretów.

Jaki jest sens i cel tych działań? Przecież nie zajmę się zawodowo fotografią. Nie będę brał udziału w konkursach. Może czasem pokażę jakieś zdjęcie znajomym na Facebooku. Trochę żeby się pochwalić, trochę żeby pokazać, że ten świat dookoła jest niesłychanie barwny i po prostu piękny. Że w codziennym pędzie zagubiliśmy proste radości, i o nich zapomnieliśmy. Po co mi szczegółowa wiedza o tym, że w tańcach Dakotów pojawiają się sroki, że biel i czerń ich piór symbolizuje żywych i umarłych.

Di Nola przywołuje Arnolda van Gennepa, francuskiego etnografa żyjącego na przełomie XIX i XX wieku, którego zdaniem mechanizmy żałoby odwracają porządek cywilizacyjny i sprawiają, że człowiek sprowadzony do kondycji zwierzęcej porusza się w tym momencie od kultury do natury. Kilka razy w tygodniu idę do lasu. Patrzę, jak zmienia się przyroda. Wychwytuję dziesiątki ptasich głosów. Jest przełom lutego i marca, zaskakująco ciepło. Zmienia się wszystko. W jednym dniu dominują sikory i wrony, które królują na koronach drzew. Tydzień później wron jest coraz mniej, w tym samym miejscu słychać nowe głosy i śpiewy. Poznaję sikorki, ale korzystam też z nowo zainstalowanej aplikacji na telefonie rozpoznającej głosy ptaków. Odkrywam kowaliki, czyże, szczygły. Wszystko świergocze, rozmawia, kłóci się. Spędzam ponad dwadzieścia minut, gapiąc się i robiąc zdjęcia kowalikowi, który co chwilę przylatuje do swojej dziupli z czymś do jej wyściełania w dziobie. Stoję bez ruchu, żeby go nie wystraszyć, w odległości co najwyżej dwóch metrów. Odpoczywam w ten sposób. Choć czy moje zachowanie ma sens?

Nie wiem, co z tego wyniknie, ale gdy piszę te słowa, mam w planach wybranie się do rezerwatów ornitologicznych. Zupełnie bez celu, choć chciałbym zrobić zdjęcie dudkowi. Nigdy nie widziałem go na żywo. Po co? Nie wiem. Chcę. Szukanie daje mi ukojenie. Możemy mówić, że syn zwrócił mi uwagę na ptaki, że dzięki temu z nim rozmawiam, mam łączność. Jeśli komuś pasuje takie wyjaśnienie, proszę bardzo. Jeśli uznam, że to jest bez celu i bez sensu, przywołam jeszcze raz słowa Stachury – „po co nam to” – i więcej nie zamierzam się nad tym zastanawiać. Zaczynam rozumieć wszystkich Audubonów tego świata, goniących za rzadkimi gatunkami, żeby zobaczyć je, zapisać, opisać. Szaleńców wybierających się na samotne wyprawy. Które nie służą nikomu, tylko im samym. Ale do czego?

Nie chcę stać się zniekształconym odbiciem wyobrażeń o moim synu, a jednak coś ciągnie mnie do tych ptaków.

Zaczynam żyć chwilą. Przeżyć kolejną godzinę, dzień, tydzień – czując to co jest dookoła. Niezbyt ułatwia mi to pracę, bo wtedy właśnie zastanawiam się zbyt często „po co?”, „komu to służy?”, „gdzie jest w tym wartość?”. Staram się na bieżąco wypełniać obowiązki, przeglądam fora, aktualności, wysyłam teksty. Na portalu dla profesjonalistów, który skupia dziwne grono osób kreujących swój zawodowy wizerunek, zaczyna mnie drażnić niemal wszystko – to całe: „jak sprzedać więcej, jak sprzedawać lepiej, nauczymy cię sprzedawać, czy możesz zachęcić do sprzedaży, czemu nie potrafisz sprzedawać”. Wszystko podporządkowane jest błahej konsumpcji i zyskom, zyskom, zyskom. To wydaje się najważniejsze w napuszonym świecie, pełnym wystudiowanych póz, wyreżyserowanych dialogów, pozoru blichtru, bogactwa i profesjonalizmu. Czemu mnie to dziwi? Przecież tak właśnie funkcjonuje świat. Od wieków.

Wzbudzają moją niechęć ci wszyscy uśmiechnięci trenerzy zmiany, dobrego rozwoju, zbalansowanego życia, doradcy treści i opowieści. Takie to wszystko napuszone i nadęte. Co oni, kurwa, wiedzą o zmianie! „Życie jest proste… Wewnętrzny głos przekonał mnie, abym zaczęła działać tak, jak chcę.” Straszne nie jest to, że ktoś się tak prezentuje. Straszne, że inni się na to łapią. Człowiek od zawsze potrzebował przewodników duchowych, ale dawniej szukał ich wśród starców, druidów czy kapłanów. Ci dzisiejsi mędrcy prezentują olśniewająco białe zęby na tle palm, a twarze mają koniecznie wygładzone w fotoszopie. Czy to, co piszę, jest właśnie oznaką tej złości, którą podobno KONIECZNIE trzeba przeżyć podczas żałoby? Czym się różnię, opowiadając o sobie najintymniejsze szczegóły?

A może jestem niesprawiedliwy. Może każdy z tych współczesnych mędrców ma za sobą traumy, trudne przejścia, po których postanowił dać coś od siebie innym. Pokazać inną perspektywę tego, co jest ważne. Może. Gdyby tylko nie chcieli tak nachalnie – choć w ich przekonaniu, dyskretnie – coś mnie i setkom innym sprzedać, wcisnąć, przekonać. A jeśli nie coś, to siebie i swoje przekonania wyczytane w książkach motywacyjnych, poradnikach NLP i w tych wszystkich bestsellerach z cyklu „Bądź szczęśliwy już od dziś”.

Po sklepach chodzę jeszcze rzadziej niż zazwyczaj . Mam niechęć do kupowania, do rzeczy, do ich nadmiernego posiadania. Męczy mnie dbałość o fizyczne dobra. Komu potrzebne to wszystko? Czemu ma służyć? Czy jedynym celem jest posiadanie więcej i więcej? Jaki w tym sens? Komu to służy, poza wygodnym życiem? Moje obecne samotne spacery są powrotem do lat młodzieńczych, kiedy to chodziłem dla samego chodzenia i rozglądania się wokół. I podobny zwrot widzę, jeśli chodzi o kupowanie czy ogólnie posiadanie. Nie chcę. Nie chcę mieszać się z anonimowym tłumem w sklepach, a już szczególnie w tych wielkich świetlistych świątyniach konsumpcjonizmu. Kilka rzeczy do wyboru w zupełności mi wystarczy.

Nie mam odwagi i determinacji, by zacząć wyrzucać nagromadzone rzeczy. Korci mnie ogromnie, ale nie jest to łatwe, gdy przeżyło się tyle lat wspólnie. Od wielu tygodni próbuję zabrać się za porządkowanie, a przede wszystkim za wyrzucanie. Ale nie mogę, nie daję rady. Zwłaszcza że wciąż stoją spakowane pudła z rzeczami syna. Płyty, ubrania, drobiazgi. Wciąż są w pudłach, ale niewidoczne. Czyli ich nie ma. Jest tylko ich obecność.

Rzeczy przestają mieć znaczenie i niemal od początku mam w głowie powracającą myśl, jak łatwo po stracie zapaść się w sobie. Zacząć pić, pójść w bezdomność. Uciec. Przed ludźmi, ich życiem i własnym, które zdaje się tracić sens i znaczenie.  Skupić się na walce z głodem, zimnem, żeby nie odczuwać. Żeby doznawać tylko fizyczny ból i dolegliwości, a przez to nie czuć emocji. Jak łatwo wpakować się w kłopoty: nie odpowiadając na pocztę, maile, pisma urzędowe. Postawić się na marginesie cywilizacji i później z każdym dniem mieć coraz większy problem, by do niej wrócić. W książce Grieving Dads[2] kolejni ojcowie opowiadają o tym, jak doszli na dno. Zaczęli pić, rozpadały się ich związki, z dnia na dzień rzucali pracę, wyzwalali w sobie agresję wobec innych i świata. W męskim świecie płacz i lament nie są społecznie akceptowane, ale złość i agresja już tak. Naturalnie pojawiały się myśli samobójcze. Choć jeden z rozmówców, Sy mówi: „Nie chciałem się zabić, po prostu nie przejmowałem się tym, czy umrę”.

Nie zastanawiam się nad bezsensem śmierci. Nad tym, o czym się często słyszy: że to niesprawiedliwe, że są inni, źli, gorsi. Że on nie zasłużył. Takie myśli nie mają najmniejszego sensu ani znaczenia. Wybrał, szanuję ten wybór, a jednak ogromny żal i smutek pozostaje. Odczuwam przy tym dojmującą potrzebę zachowania go w pamięci. Choć jestem świadom ryzyka, że w pewnym sensie stworzę go na nowo, osobę, która tak naprawdę nie istniała. Ze strzępów wspomnień, rzeczy i okruchów życia stworzę zupełnie nowe życie. Przypomina to nieco próbę odtworzenia przez paleontologów kształtu zwierzęcia na podstawie kilku zaledwie kości. Chcemy wierzyć, że być może wyglądało ono w taki właśnie sposób, było opierzone, miało wyrostki na grzbiecie, choć w rzeczywistości mogło prezentować się zaskakująco odmiennie. Nigdy nie obserwowałem Ulissesa słuchającego Pink Floyd, dlatego, widząc wśród ulubionych na Spotify konkretne płyty, stwarzam sobie w głowie wizerunek syna. Dopasowuję odkrycia do wyobrażeń. Kiedy obserwuję krążące nad głową wrony, wydaje mi się, że patrzę jego oczami, bo sam wcześniej przecież nie zwracałem na nie uwagi. Ale to jednak są moje własne oczy, moje odczucia, moje myśli. On jest tylko ich inicjatorem, spoiwem, tłem a może esencją. Czy to mało? Wcale nie. W tej sytuacji to bardzo dużo. Wystarczająco, żeby nieść ukojenie.

Godzinami rozmyślam, co mogę zrobić, żeby innym uchylić drzwi do naszych światów. Do kręgu osób po stracie, którym czasem potrzebne są długie rozmowy i zainteresowanie, a czasem wystarczy po prostu nietraktowanie nas jak naznaczonych czy zawirusowanych. Ale zawsze potrzebujemy pewnej delikatności, bo nie wiadomo, jaki impuls może doprowadzić do rozsypania się.

Trwa gorączka myśli – muszę coś zrobić. Ale jak, kiedy, dla kogo? Wiem tylko, że jestem znużony i zmęczony tym, co robiłem dotychczas. Nie widzę w tym wartości.

Na początku stycznia 2020 roku ma się odbyć konferencja dla inwestorów. Poproszono mnie o udział, naturalnie jeśli będę w stanie. W zasadzie to nic, do czego musiałbym się jakoś specjalnie przygotowywać, tematem są książki najważniejsze dla inwestora. Kilka poprzedzających dni upływa mi na poszukiwaniu ciekawej formuły pozbawionej banałów. W dniu forum zjawiam się sporo wcześniej. Siedzę z boku, trochę rozmawiam. Sięgam do nowo kupionej książki Sheryl Sandberg Opcja B, którą autorka napisała po śmierci męża. Przerywam już w trakcie przedmowy, bo czuję, że mogę się rozpłakać. Zbieram się w sobie, próbuję zachować powszechnie rozumiany profesjonalizm. Tuż przed wystąpieniem, za kulisami dzieje się coś, czego nie doświadczałem nawet podczas wystąpień z tematów, których „nie lubiłem”. Trzęsą mi się ręce. Zaczynam się zastanawiać, czy dam radę, czy nie wydarzy się coś, na co po prostu nie będę miał wpływu.

Rozpoczyna się konferencja. Trzymam się w garści. Czas płynie, pod koniec muszę przyspieszać, bo zbyt daleko odszedłem od głównego wątku. Po zakończeniu podchodzi M.W. i mówi, że było bardzo dobrze. Czuję ulgę. Za moment zaczepia mnie kilku słuchaczy, komentują, pytają o szczegóły. Dwóch z nich, niezależnie od siebie, podchodzi z podziękowaniami. „Panie Grzegorzu, dziękuję za to, co pan robi od lat. Za to, na jakie rzeczy zwraca pan uwagę”. To miłe słowa. Zdarzają się od czasu do czasu. Jednak w tym dniu brzmią jak nigdy dotąd. Trudno powiedzieć, że mnie uspokajają, że dają ukojenie. Ale mam je w głowie cały wieczór. Po prostu były mi potrzebne.

Dzień później opowiadam o tej sytuacji na sesji terapeutycznej. Terapeutka pyta mnie, czemu w taki razie nie wykorzystam swojej łatwości występowania przed ludźmi i nie pogodzę jej z potrzebą zrobienia „czegoś więcej”. To jest błysk! Tak. Właśnie! Dlaczego nie?

Kolejny tydzień różni się od poprzednich. Czuję niebywały przypływ energii. A jeszcze kilka dni wcześniej wykonanie telefonu w rutynowych sprawach kosztowało mnie niesłychanie dużo wysiłku, natomiast sprawy ważniejsze odwlekałem z dnia na dzień. Tym razem zaczynam wydzwaniać, umawiać się na spotkania, dopytywać. Nie wiem, czy to ma sens. Ale jest jakiś cel. A może nawet nie tyle cel, co potrzeba. Czuję, że chcę i że muszę tak właśnie zrobić. Dla siebie samego, a może dla innych. Egoistyczny altruizm. Czy wspominałem już o tym?

Ale zaledwie trzy tygodnie później dosięga mnie największy od dłuższego czasu zjazd. Ucisk w klatce piersiowej, zbyt dużo myśli. Nie pomaga joga, nie pomagają spacery. W środku dnia zabieram aparat i jadę do lasu. Półtorej godziny chodzę, nasłuchuję ptaków, próbuję je wypatrzyć. Tymczasem one jak duchy – są, ale ich nie widać. Pradawny człowiek nie miał wyjścia, musiał stworzyć opowieści o duchach. Te wszystkie odgłosy, piski, skrzeki, śmiechy są niesłychanie plastyczne, działają na wyobraźnię. W konfrontacji z naturą, z obawy przed nieznanym, przed padnięciem ofiarą musiały budzić w naszych przodkach pierwotne lęki.

Mam wrażenie, że jestem niezdolny do jakiegokolwiek planowania. Staram się żyć z dnia na dzień i przeżywać tylko to, co dookoła jest najważniejsze. Kosztem spraw zawodowych, które toczą się jeszcze z rozpędu, nieco poza mną. Ale najchętniej bym się wycofał z tego zabiegania, z aktywności. A przecież moje życie trwa nadal. Nadal są bliscy. Wciąż warto robić coś dla innych. Tylko czemu wymaga to aż tyle sił i energii? Jestem w komfortowej sytuacji. Czasowo mogę sobie pozwolić na odstawienie na boczny tor. Pracuję od lat w domu, zdalnie. Mnóstwo spraw załatwiam telefonicznie lub przez internet. Współczuję tym wszystkim osobom, które muszą pojawić się w pracy,  borykać się dzień w dzień ze swoimi emocjami na oczach współpracowników, klientów, partnerów biznesowych. Sheryl Sandberg zwróciła uwagę na fakt, w jak bardzo uprzywilejowanej pozycji była ona sama, jako przedstawiciel kadry wyższej. Każdy rozumiał jej sytuację, to, że przez jakiś czas jej aktywność będzie niska. Tego komfortu nie mają pracownicy niższych szczebli. Czy ktoś się przejmuje stanem ducha ekspedientki, której odszedł ktoś bliski, tymi wszystkimi ludźmi, którzy muszą zarobić na życie, na rodziny? Dwa dni urlopu okolicznościowego przysługującego po śmierci członka rodziny to żałosne nic.

[1] https://www.amateurphotographer.co.uk/latest/articles/photo-therapy-when-photography-is-a-life-saver-134174

[2] K. Farley, D. DiCola, Grieving Dads – To the Brink and Back, Grieving Dads LLC, 2012

 

Wyciszenie/nic (fragment książki)

speculatio – myślą rzeczy rozbieranie