Hell’s Angels. Anioły Piekieł

Zacznijmy od tego, że wydanie w Polsce, z poziomem czytelnictwa od lat szorującym po dnie, książki amerykańskiego dziennikarza, która oryginalnie ukazała się w 1966 roku to wyraz olbrzymiej odwagi. Albo szaleństwa. Albo jednego i drugiego. Zwłaszcza, że nie jest to książka, na podstawie, której właśnie nakręcono film, ani nie mówi o zjawisku, które stałoby się znów jakoś popularne, czy może dałoby się odnieść do bieżącej rzeczywistości. Jest to wyłącznie kawał amerykańskiej klasyki reportażu.

Nie mogę sobie przypomnieć, jak to się stało, że w jednej z księgarń sieciowych, w których się zaopatruję zaznaczyłem sobie wiele miesięcy temu książki Huntera S. Thompsona. Po kolei Dziennik rumowy, Lęk i odraza w Las Vegas oraz Hell’s Angels. Anioły Piekieł. Na podstawie dwóch pierwszych powstały film, w których zagrał Johnny Depp. Żaden z nich nie przypadł mi do gustu, ale rozumiałbym jeszcze decyzję o wydaniu obu książek w Polsce. W pewnych kręgach filmy uznane zostały za kultowe. Jest więc teoretycznie nisza. Niewielka, ale zawsze. Trzecia z nich Hell’s Angels. Anioły Piekieł to reportażowa opowieść o subkulturze motocyklowej, o której w Polsce wiemy co najwyżej z klisz popkulturowych. Wszystkie trzy pozycje ukazały się w wydawnictwie Niebieska Studnia.

Rynek wydawniczy

I tu dygresja o rynku wydawniczym w Polsce. To dzięki niewielkim niszowym wydawnictwom ukazują się u nas przekłady książek, które swego rodzaju były ważne, o których się dyskutowało. Nie schylą się po nie wielcy mainstreamowi wydawcy, szukający nowości i bestsellerów. To raczej grupki zapaleńców wydają coś co sprzeda się pewnie w nakładzie kilkuset egzemplarzy. Pod tym względem wiele nie zmieniło się od 1927 roku, gdy Antoni Słonimski pisał w Kronice Tygodniowej:

Nakłady poważnych książek jak na trzydziestomiljonowy naród są poprostu rozpaczliwe. Właściwie pisze się dla paruset osób, które się zna osobiście i dla paruset innych, które pozna się przy najbliższej okazji.

Większość małych wydawnictw nie może sobie pozwolić na większą reklamę, a dziennikarstwo książkowe (takie, gdzie sami dziennikarze wyszukują książki, a nie czekają na egzemplarze recenzyjne) nie istnieje. Radość taka, że nie należy utyskiwać, że to trend ostatnich lat. Oddam znów głos sarkastycznemu Słonimskiemu:

Dość się już biadało nad stosunkiem prasy codziennej do literatury. Pisze się o wszystkiem, tylko nie o książkach. Redakcje tłumaczą się, że niema miejsca. A przecież możnaby uwzględnić zdarzenia literackie choćby w codziennych rubrykach. O dobrej książce możnaby dać wzmiankę w rubryce „Wypadki”, w kronice miejskiej możnaby odnotować „Miasto mojej matki” Kadena, w nekrologach miriamowskie wydanie Norwida, a i w rubryce kradzieże wspomnieć o niejednem dziele.

Mamy więc wydawnictwo Niebieska Studnia, które wydaje przedziwne rzeczy (już kilka zamówiłem). Jeszcze dziwniejsze jest to, że na stronie redakcyjnej Hell’s Angels jako właściciel praw autorskich wymieniona jest firma zajmująca się produkcją kafli cementowych. To zdaje się potwierdzać moje przypuszczenie, że za wydawnictwem stoją szaleńcy i pasjonaci.

Hunter S. Thompson

Wróćmy do głównego wątku. Z trzech książek H.S. Thompsona zamówiłem na próbę Hell’s Angels. Anioły Piekieł. Znów nie wiem czemu. Nie fascynują mnie motocykle, ani ostre imprezowanie. Ale tak wybrałem. I po lekturze pierwszych kilkunastu stron zacząłem otwierać coraz szerzej oczy i kolejne okna w przeglądarce szukając różnych informacji.

Przede wszystkim autor. Twórca nurtu w dziennikarstwie, które zaczęto określać mianem gonzo. Legenda za życia. Odchodzi w 2005 roku popełniając samobójstwo strzałem z pistoletu w głowę. Zostawia list pożegnalny: „Skończył się dla mnie sezon futbolowy. Nie będzie już gier. Ma 67 lat, o 17 za dużo. Spokojnie. To nie będzie bolało”

Im więcej czytam o Thompsonie, a cały czas przemierzam kolejne strony Hell’s Angels tym bardziej mi się podoba. Zwłaszcza podejście do dziennikarstwa. Dziwił mnie zawsze niezrozumiały pęd do obiektywizmu wymaganego od dziennikarzy. Dziennikarz jest człowiekiem, co samo w sobie wyklucza obiektywność. Każdy ma jakieś przekonania, poglądy czy nastawienie, już choćby przez sam fakt pracy w takiej, a nie innej redakcji. Pomijam tu karierowiczów, którym jest wszystko jedno, byle płacili. W wywiadzie dla Atlantic Monthly w 1997 roku H.S. Thompson stwierdza: “Obiektywne dziennikarstwo jest jednym z głównych powodów zepsucia amerykańskiej polityki przez tak długi czas. Nie można być obiektywnym w przypadku Nixona”.

Jeśli zamiast Nixona wstawimy nazwisko niemal dowolnego polskiego polityka podpiszę się pod tym od razu.

Mijam kolejne strony i zamawiam inne książki Thompsona. To jest pisarstwo z krwi i kości. Nie sili się na grzeczność, a przy tym punktuje nieścisłości, nielogiczności czy po prostu bzdury, które opowiadają jego rozmówcy lub które zauważa przy okazji tematu, którym się postanowił zająć, czyli gangiem Hell’s Angels. Zająć, czyli przez rok z nimi jeździć, pić, brać prochy, uczestniczyć w zadymach i spróbować mimo wszystko rzetelnie opisać to zjawisko. Zjawisko, wokół którego w krótkim czasie narosło jego zdaniem mnóstwo mitów i nieprawd.

Dziennikarstwo

Dla mnie nie jest to książka o zdegenerowanych kolesiach na motocyklach. To przede wszystkim jest książka o dziennikarstwie. O tym jak pogoń za sensacją, dobrym tytułem i przyciągającymi zwrotami pozwala zgubić prawdę i konkret. O tym, jak z niszowego i umierającego zjawiska można zrobić niemalże główny nurt. Pod tym względem jest bardzo aktualna. Co więcej pewne zjawiska w dobie internetu zdają się być spotęgowane. Wystarczy, że jeden portal napisze głupawy artykulik (bez podania żadnych źródeł lub z bardzo dyskusyjnymi) o tym, jak to nastolatki bawią się w “słoneczko”, żeby kilka tygodni później przeczytać w różnych miejscach o niepokojącej “masowej epidemii słoneczka” wśród wszystkich nastolatków.

Specyficzny warsztat dziennikarski opisywany przez niego w 1966 roku zdaje się być stale aktualny. Przynajmniej w Polsce.

Każdy, kto pracował w gazecie dłużej niż dwa miesiące wie, że asekuranckie wybiegi mogą być zastosowane w nawet najbardziej niedorzecznej historii, dzięki czemu minimalizuje się ryzyko utraty oddziaływania na czytelnika. […] Słowo “rzekomy” jest kluczem tego artyzmu. Inne zwroty to: “Jak powiedziano” (lub stwierdzono”), “doniesienia wskazują” i “powołując się na”.

Hunter S. Thompson nie jest poprawny politycznie. Choć stara się być grzeczny. Ale pozwala sobie na oceny. Swoich bohaterów jednoznacznie (poza wyjątkami) określa mianem nierozgarniętych kołków. Pisze to jednak w taki sposób, że oni nawet przytakną z zadowoleniem. Nie szczędzi sarkazmu dla działań dziennikarzy, policji czy aparatu władzy za działania, które albo nie mają sensu, albo są wynikiem reakcji na plotki, czy niesprawdzone informacje.

Anioły Piekieł

No i w końcu jest to książka o subkulturze wykluczonych. Bezrobotnych, bez perspektyw, których połączyło zamiłowanie do maszyn i zadymy. Pod tym względem są prości w działaniu, jak każda grupka, która szuka zaczepki. W zasadzie dowolne zachowanie strony przeciwnej można uznać za prowokację. Powód nie jest istotny. Kierują się też swego rodzaju logiką. Może pokręconą, ale jednak.

Poniższa wypowiedź jednego z reprezentantów Aniołów mogłaby spokojnie znaleźć się w ustach jakiegoś rodzimego szefa kiboli.

Jeśli chcesz, żeby gliniarze zostawili cię w spokoju, musisz im narobić stracha. Jeśli odwalimy kabaret z mniej niż piętnastoma maszynami, to zawsze nas zgarną. Ale jak pokażemy się w grupie stu lub dwustu chłopa, dadzą nam pieprzoną eskortę, okażą trochę szacunku.Gliny są jak wszyscy inni: nie chcą więcej kłopotów, niż sądzą, że są w stanie udźwignąć”

Mimo, że książka (a właściwie reportaż) Thompsona miała być komentarzem do aktualnych zjawisk społeczno-politycznych w połowie lat sześćdziesiątych w Kalifornii, to przede wszystkim jest to po prostu cholernie dobre pisarstwo. I dobrze, że pojawia się jakiś ryzykant w Polsce, który postanawia je wydać. Mimo, że dziś pewne kwestie (choćby ocena gwałtów) brzmią co najmniej nie na miejscu, zdecydowanie pokazuje jak można pisać z zaangażowaniem. To istotne, bo mam wrażenie, że w ostatnich latach polscy reportażyści używają tej samej matrycy do pisania.

Zamówiłem od razu kolejne książki Thomsona i jeszcze coś w Niebieskiej Studni.

Hell's Angels. Anioły Piekieł, H. S. Thompson

Hell’s Angels. Anioły Piekieł, Hunter S. Thompson

Wyd.: Niebieska Studnia, 2016

Tłum.: Jarosław Pypno, Radosław Pisula

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *