I co ja mam myśleć o tej książce. Jestem pod wrażeniem wykonanej pracy, przeprowadzonych rozmów, mnóstwa informacji, poruszonego tematu, a mimo tego czuję jakiś mocny przesyt.
Formą – kolejny nasz reportażysta, który stosuje te same chwyty, tylko nie zawsze one pasują. Niby warsztat jest w porządku, ale duszy tam brakuje. A niektóre zabiegi irytują.
Rdzeń reaktora numer 1 stopił się.
Rdzeń reaktora numer 2 stopił się.
Rdzeń reaktora numer 3 stopił się.
Podobnie rozdział “Najpiękniejsza wioska Japonii” z kończeniem każdego akapitu “nie wolno ich jeść; nie wolno ich łowić; nie wolno ich zbierać….” Irytujące, choć rozumiem pomysł. Za dużo zabawy formą.
Czułem również przesyt treścią. Odniosłem wrażenie, że autorka nie potrafiła zrezygnować z niektórych informacji. Zamiast ciąć i skracać, postanowiła zamieścić wszystko o czym się dowiedziała.
Na początku fajnie się to sprawdza. Dawne opowieści,duchy, potwory, wizje. Rozmowy z ludźmi, opis zdarzeń, które nieuchronnie prowadzą nas do bardzo szczegółowego opisu katastrofy z 2011 roku w Japonii, czyli trzęsienia ziemi, tsunami, które później nastąpiło i w końcu wybuchu elektrowni jądrowej w Fukushimie.
Wszystko to nie z perspektywy statystyk (zginęło ponad 15 tysięcy osób) tylko opowiedziane przez konkretnych ludzi, żyjących w kontenerach, zaczynających wszystko od nowa. A jedyną rzecz jaką posiadają to kredyty zaciągnięte w życiu przed katastrofą.
Jest kilka uderzających i zostających w głowie scen – Masao Yoshida i jego decyzje dotyczące funkcjonowania elektrowni w czasie całego kataklizmu. Walczył nie tylko z żywiołem, ale również z biurokracją.
Opowieść o mieszkańcu ewakuowanego miasteczka. Z czternastu tysięcy osób, został tylko jeden, żeby karmić pozostałe przy życiu zwierzęta. Psy, koty, trzodę, bydło. Historia na oddzielną książkę, opowiadanie, a może nawet poruszający film.
Mam z Ganbare! Warsztaty umierania Katarzyny Boni, podobny problem, jak niedawno z książką Izy Klementowskiej Szkielet białego słonia. Brakuje mi tam czegoś. Nie pasji, bo tę na pewno obie autorki mają. Raczej chodzi o emocje. Ale rzeczywiste emocje autorek, a nie chwyty reportażowe. Pewnej szczerości przeżyć. Choć w zasadzie nie wątpię, że one były, ale nie do końca je potrafię odebrać.
Ganbare! Warsztaty umierania, Katarzyna Boni
Wyd.: Agora, 2016
Przesyt formy: coś jak Pana komentarz do ksiazki ,,Globalny Minotaur”. Kolejne powtórzenia zdania ,,Czy wspomniałem, że w jego wizji świata nie ma nic o komunizmie i Związku Radzieckim?” stopniowo doprowadzało mnie do szewskiej …, tzn. do delikatnego poczucia przesytu formy. Mimo, że sam tekst tę formę usprawiedliwiał. 🙂
no taka zabawa 😉 Ale oddać próbowałem mojego ducha podczas lektury. Bo naprawdę w pewnym momencie czekałem, czy on wspomni o Zwiazku Radzieckim. No i to jak w końcu wspomniał było jak obuchem w łeb.
Swoją drogą dzięki za to porównanie, bo widać, jak czasem autor potrzebuje czegoś, choć w innym momencie źle to oceni.