Dzikie palmy

Właściwie nie wiem co napisać.

Skończyłem ją i mam ogromny mętlik w głowie. Tak mogłem się czuć ćwierć wieku temu, gdy czytałem Dzikie palmy, Williama Faulknera po raz pierwszy. Może pewne rzeczy przeżywałem bardziej. Miałem mniej doświadczenia, mniej przeczytanych rzeczy. Teraz po latach widzę, jak bardzo jego styl pisania miał wpływ na Hłaskę.

To masochistyczne zanurzać się z uwielbieniem w gęstej atmosferze stworzonej przez Faulknera. Rzadko zdarza mi się mówić o książce w kategoriach „ciężka” czy „przytłaczająca”. Ale, w tym wypadku tak jest. I nie chodzi o temat. Ten też nie jest zbyt miły. To właśnie stworzony klimat i zdania, pisane z ogromną dbałością. I decyzje podejmowane przez bohaterów. W atmosferze beznadziei i coraz większej frustracji.

W zasadzie istotna część  fabuły jest daleka od wiarygodności – ona porzuca męża, dwójkę dzieci i odchodzi z biedakiem, którego nie bardzo szanuje. Ale też nie wiadomo dlatego, czemu odchodzi od męża. Może ten jest totalnym skurwysynem. Może nie jest w stanie się przy nim rozwijać. Nie wiadomo też, dlaczego mąż właściwie wspiera ją w tej decyzji. Może nawet nie wspierając, co akceptując. Tak jakby powiedziała „od dziś zaczynam studia”, a on „nie podoba mi się, ale oczywiście szanuję twój wybór”.

Ten krótki dialog i moment się jego pojawienia. Mistrzostwo świata.

„i co z tym zrobimy Harry? Nie wiem jeszcze nigdy nie byłem zakochany”

Niby banalny, ale ma tak ogromny ciężar po kilku kartkach opisu rozwijającego się romansu. Jego zakochania, a jej – no właśnie. Znudzenia mężem?

W każdym razie wzbudziła zupełnie inne emocje niż Gra w klasy.

[listopad 2015]

Dzikie Palmy

Dzikie palmy, William Faulkner

Wyd.: Książka i Wiedza, 1977

Tłum.: Kalina Wojciechowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *