Dom kata

Zaczynam alergicznie reagować na próbę mitologizowania socjalizmu przez część osób, które mają wyraźne skłonności do patrzenia na świat przez lewicowy pryzmat w wygodnej kapitalistycznej rzeczywistości. O ile doceniam dbałość o tych, którzy mają gorzej, którym się nie udało, lub po prostu mieli pecha w życiu i uważam, że w cywilizowanym państwie powinny istnieć rozwiązania i mechanizmy wspierające takie osoby, o tyle próba przekonywania mnie, że w zasadzie w PRL żyło się o wiele lepiej niż “w neoliberalnej Polsce” (cokolwiek by ta zbitka oznaczała) jest jakimś absurdem.

Jeśli porównamy życie w Rumunii i Polsce w ustroju powszechnej szczęśliwości, to faktycznie Polska może wyglądać jak socjalistyczny raj. Ciekawe jednak dlaczego czytając Dom kata Andrei Tompy, zacząłem przypominać sobie drobne „przyjemności” życia w PRL-u.

Moje dzieciństwo i część młodości przypadły już na końcówkę socjalizmu i nie był to pod względem zwykłego życia ten najgorszy moment. Nie było skrajnej biedy, powszechnej inwigilacji, aresztowań za błahostki i nalotów na zwykłych ludzi czy okresowego wyłączania elektryczności. A przynajmniej nie było w takiej formie, jak w Rumunii.

Jedna z bohaterek powieści Tompy posiada niezarejestrowaną maszynę do pisania. Walizkową Olimpię. To przedmiot, którego bez zgody i zezwolenia nie można było posiadać. Również w Polsce.

Moim marzeniem na początku liceum była właśnie maszyna do pisania. Było dla mnie zupełnie niezrozumiałe, że nie można jej ot tak sobie kupić. Jeśli dobrze pamiętam to musiało być już po przełomie w 1989 roku, gdy okazało się, że mogę sobie kupić taką maszynę (może rok wcześniej). Walizkową Olimpię, co prawda nie w zielonym futerale, tylko szarym, ale było to dla mnie spełnienie marzeń. Do dziś stoi w piwnicy, choć zupełnie nie wiem po co.

Chałupnicze dorabianie, o którym wspomina Tompa – przerabiałem. Podobnie jak mundurki szkolne – identyczne u wszystkich, okropne, zrobionego z marnej jakości, sztucznego materiału. Mimo, że w szkołach zachodnich obowiązują mundurki, które (jak wynika z pop-kultury) są czasem powodem do dumy dla uczniów, w komunizmie były znienawidzone. Był to kolejny element ograniczania praw. Sprawdzanie czy tarcze szkoły są przyszyte, a nie na gumce, czy na agrafce – też przez to przechodziłem. Oczywiście apele, pochody – w Polsce lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nie odbywały się już wielkie prezentacje ku czci, podczas których z uczniów tworzono “żywe portrety” czy hasła. Paszporty wydawane wyłącznie czasowo, których nie można przetrzymywać w domu, cenzura i ograniczony dostęp do literatury światowej. Nie doświadczyliśmy “racjonowania” energii i wyłączania prądu, ale system kartkowy poznaliśmy dość dobrze.

Nie jestem kobietą, więc ominęły mnie różne “przyjemności” życia codziennego, związanego choćby z higieną. Ale również w Polsce wata była towarem deficytowym. Podpaski? Jakie podpaski…, chodzi o cięte kawałki materiału, które się prało i używało wielokrotnie? Raj, w Rumunii wykorzystywało się liście kukurydzy.

Andrea Tompa jest moją rówieśniczką. Jednak życie w Rumunii ze względu na dyktaturę Ceaușescu było niewspółmiernie trudniejsze.

Tyle o życiu w komunizmie. Sama książka jest świetnie napisana. Mimo specyficznej formy – bez kropek, z cytatami wyróżnionymi w litym tekście, z mieszaniem spojrzenia narratora i bohaterów – czyta się ją nieźle.

Tłumaczka Anna Butrym była za ten przekład nominowana do tegorocznej Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus docierając do półfinału i ostatecznie otrzymując nagrodę im. Natalii Gorbaniewskiej.

Dom kata to wyśmienity przykład utworu, w którym forma nie dominuje nad treścią (co jest tak częste u polskich prozaików). Nie jest tylko próbą popisywania się autora przed czytelnikiem. Jest autorskim konceptem. Przemyślanym i wycyzelowanym. Cieszę się, że kolejne rozdziały były krótkie, bo jednak brak kropek tworzy psychiczną presję na doczytanie do końca zdania. Żeby nie wypaść z trybów przez które prowadzi autorka.

Niestety ponieważ w dużej części bazuje na przeżyciach autorki, to jak wiele powieści quasi-autobiograficznych traci impet. W tym wypadku mniej więcej w połowie, zaczynają się różnego rodzaju spiętrzone wspomnienia, które nie są zbyt jasne, w zasadzie są tylko historiami z życia rodziny i osób dookoła. Niewątpliwie ciekawe, bo losy mniejszości węgierskiej w Rumunii po II wojnie światowej, którą na siłę próbuje się zasymilować są przytłaczające.

Dom kata powinien otworzyć oczy tym, którzy są tak potwornie polskocentryczni i uznając nas za “Chrystusa narodów” sądzą, że tylko nasza historia była skomplikowana.

{foto: źródło]

Dom kata, A. Tompa

Dom kata, Andrea Tompa

Wyd.: Książkowe Klimaty, 2016

Tłum.: Anna Butrym

2 komentarze do “Dom kata”

  1. Z tymi maszynami do pisania to mnie zaskoczyłeś w 81 i dalej miałem dwie (w tym walizkową Olimpię) i nie przypominam sobie w ogóle tematu rejestrowania bądź pozwoleń na maszyny… może pamięć zawodzi. Jeżeli chodzi o Rumunię, to koniecznie przeczytaj małą książeczkę Niziny Herty Muller (Czarne wydało, ale będziesz pewnie musiał gdzieś pożyczyć). To jedna z najpiękniejszych próz, jakie miałem w ręku w ostatnim dziesięcioleciu. RP

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *