Co czyta… Joanna Ławicka

Joanna Ławicka  – Prezes Zarządu Fundacji Prodeste, pedagog specjalny, doktor nauk społecznych w zakresie pedagogik

Dzieciństwo

Pilot i ja, A. BahdajZacznijmy od najbardziej zapamiętanej książki z dzieciństwa. To był Pilot i ja, Adama Bahdaja. Ryczałam przez dwie godziny, że muszę ją czytać. W końcu się ogarnęłam i w kilka chwil zakończyłam. Do dziś wzbudza we mnie silne emocje. Gdy moja córka przerabiała ją jako lekturę współczułam jej, że musi przez to przechodzić.

Nie umiem sobie przypomnieć, która z książek była faktycznie tą pierwszą. Podejrzewam, że na początku były to po prostu gazety. Zorientowano się, że umiem czytać dość wcześnie. Miałam wtedy cztery lata. Postanowiłam poczytać mamie gazetę, gdy była chora.

  Czytałam wszystko co wpadało mi w ręce. Wśród nich było mnóstwo książek mojego taty – podróżniczych, o himalaistyce. Polyanna, E. H. PorterBuszowałam po półkach rodziców wybierając stamtąd rzeczy być może jeszcze niezbyt odpowiednie. Ale wśród nich były oczywiście pozycje Niziurskiego, Nienackiego, Bahdaja oraz klasyka dziewczęcej literatury: Ania z Zielonego Wzgórza czy Emilka ze Srebrnego Nowiu, Lucy Maud Montgomery. Z tego zestawu dziewczęcego najbardziej na długie lata w głowie pozostał mi przekaz Polyanny Eleanor H. Porter – wszystko co się dzieje, można potraktować jako coś pozytywnego. Nie była tak bardzo popularna, jak choćby seria o Ani z Zielonego Wzgórza. Znalazłam egzemplarz na dnie szafy mojej babci. Stare wydanie, prawdopodobnie po mojej mamie.

W małym dworku, S.I. WitkiwiczMoja wielka młodzieńcza pasja to Witkacy. Sprawa jest o tyle skomplikowana, że zaczęłam znajomość z nim dość wcześnie J Nie chodziłam jeszcze do szkoły, miałam siedem lat, gdy znałam na pamięć W małym dworku. Parę lat później zmuszałam moją młodszą siostrę do odgrywania fragmentów. W okresie liceum powrócił z ogromną werwą i właściwie każda napisana przez niego rzecz zostawiała na mnie ogromne wrażenie. To wszystko co było związane z buntem przeciwko światu, budzącym się indywidualizmem, niezgody na unifikacją. Idealnie trafiało w mój ówczesny nastrój.

Z tych samych powodów, choć to zupełnie inny styl, inna kultura i pozornie inna tematyka, robił na mnie wrażenie W.B. Yeats.

Młodość

Lilla Weneda, J. SłowackiBardzo długo miałam również „fazę” na czytanie dramatów Juliusza Słowackiego. Przede wszystkim zachwycająca Lilla Weneda. To był moment, gdy zobaczyłam, że świat można opisać w zupełnie inny sposób.

W czasach liceum zaczęłam czytać horrory. Namiętnie i wszystko co wpadało mi w ręce. Nie było znaczenia czy dobre, czy nie. Wszystkie. W tym oczywiście Grahama Mastertona i Stephena Kinga. Lśnienie, S. KingPrzy czym w przypadku tego pierwszego nic mi nie zostało w głowie. Z Kingiem jest o wiele lepiej, bo bardzo lubię to w jaki sposób on maluje rzeczywistość. Bardzo plastycznie i dokładnie. Do dziś czytanie Kinga traktuję jako rozrywkę, w tych momentach, gdy naprawdę potrzebuję odpocząć.

Po horrorach przyszedł czas na fantastykę i fantasy. Szeroko rozumianą. W tym twórczość Stanisława Lema, do którego wracam co jakiś czas. Choć nie ukrywam, że mam z nim pewien problem. Nie do końca mnie przekonuje.

Diuna, F. HerbertWszystko zaczęło się od Diuny Franka Herberta. Tę serię miała moja babcia, do której co roku jeździłam na wakacje. Więc każde lato determinowały kolejne tomy sagi. Nie miałam potrzeby przeczytania wszystkiego od razu, bo nie przepadam za korzystaniem z bibliotek. Nie znoszę oddawać książek.

My, J. ZamiatinW okresie studiów wpadłam przypadkowo (oczywiście na półce taty), na książkę My Jewgienija Zamiatina. Napisana w 1921 roku, jedna z pierwszych antyutopii – wtedy budziła moje wątpliwości, ale każda strona je rozwiewała. Przypomniałam sobie przeczytany w liceum Nowy wspaniały świat Huxley’a i zrozumiałam, że właśnie trafiłam na kolejny, arcyciekawy nurt literacki. Połykałam wszystkie antyutopie po kolei. Wojnowicz, Bradbury… Oczywiście Anthony Burgess. Każda kolejna antyutopia, mimo podobnego schematu, budziła nowe przemyślenia o tym, co dla mnie szczególnie ważne – procesach społecznego tłumienia każdej indywidualności. I każda dawała nadzieję, że może być inaczej a indywidualność, nawet dużym kosztem – ma szanse się rozwijać. 

Praca zawodowa

PiagetPodczas studiów zaczęłam tonąć w literaturze naukowej i popularnonaukowej. Praktycznie nie czytałam żadnej prozy (poza Kingiem). Przełomem okazały się prace Jeana Piageta i Lwa Wygotskiego dotyczące psychologii rozwojowej. To było dla mnie ogromne odkrycie. Zwłaszcza, że na studiach Piaget pojawił się jako swego rodzaju wątek poboczny, a WygotskiWygotskiego praktycznie się nie uczy. Swoją drogą jest to dramat, że nasi psychologowie niewiele o nim wiedzą. Prawdopodobnie za ignorowanie go odpowiedzialny jest moment, w którym tworzył i to, że niestety musiał odwoływać się do marksizmu-leninizmu. Z tego trzeba odsiać jego prace, żeby zobaczyć jak bardzo istotne jest jego podejście.

Summerhill, A. S. NeillW tym nurcie bardzo ważną książką dla mnie pozostaje Summerhill, Alexandra Sutherlanda Neilla. Autor jest równocześnie założycielem szkoły opartej na pedagogice naturalnej. Szkole, do której trafiały dzieciaki wypadające z systemu edukacyjnego – po poprawczaku, kolejnych szkołach, z których ich wyrzucano. Wszystkie te spisane na straty. Szkoła odniosła sukces mimo tego, że model edukacyjny opierał się na całkowitej wolności wyboru tego, co robią uczniowie.

No fighting, No biting, No screamingW ostatnim czasie niebywałe wrażenie zrobił na mnie występ kongresie w Edynburgu szwedzkiego psychologa. Natychmiast kupiłam jego książkę. Bo Hejlskov Elvén, No fighting, No beating, No screaming. To co on pisze w stu procentach pokrywa się z moimi poglądami na wychowanie i terapię. Można podejść do trudnych zachowań u dzieci, nie od strony przemocy, modyfikowania zachowań, czy ich zmian. Raczej koncentruje się na tym, żeby najpierw rodzice, nauczycieli, terapeuci zaczęli zmieniać własne podejście.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *