Jak wybierać dobre tytuły

Nie oszukujmy się. Genialnych książek nie liczy się na pęczki. To są pojedyncze pozycje, które mocno zapadają w głowie. Zdecydowana większość to przeciętne, schematyczne powieści. Czasem mają fajnych bohaterów, ale szwankuje historia, czasem jest niesłychany pomysł, ale zmarnowany potencjał. No i mamy ewidentne gnioty, w których zły jest język, opowieść wielokrotnie już była przerabiana, zaś bohaterowie są sztuczni i niewiarygodni. Ot krzywa Gaussa w praktyce.

Ta zasada będzie obowiązywała zarówno w przypadku książek dla dorosłych, jak i dla młodzieży czy dzieci. Literatury popularnonaukowej i beletrystyki. Pozycji z ambicjami i dla rozrywki. Odkąd zdecydowałem, że w ramach prowadzonego wydawnictwa będziemy wydawać książki dla młodzieży poruszające trudne tematy mam duży problem z wyborem.

Nie miałem tych wątpliwości przy pierwszej książce z serii Biała Plama, czyli Tylko w mojej głowie. To genialnie napisana historia. Takiej jakości literackiej, że trudno powiedzieć, że to literatura młodzieżowa. Gusta (wybrednych) dorosłych powinny być zaspokojone.

Później wydaliśmy kolejne pozycje, które były dobre warsztatowo, ale dla wielu dorosłych i wyrobionych czytelników mogły wydawać się zbyt proste i banalne, mimo jakichś tam zwrotów akcji (Ruby po drugiej stronie i Zdecydowanie nietypowy – obie pozycje Nory Baskin). Nie udało nam się wydać Ryby na drzewie Lyndy Hunt. Ubiegła mnie Nasza Księgarnia. Ale pamiętam moje pierwsze wrażenia. Ot historia jakich wiele – dziewczyna z problemem (dysleksja) i nauczyciel inny niż wszyscy. Ciekawy uczniów, współpracujący. Nie jestem w stanie przywołać dokładnych tytułów z mojej młodości, ale szkoła polska też boryka się z podobnymi problemami, więc ideał nauczyciela-przyjaciela będzie również pożądany w książkach. A jednak uznałem, że chciałbym takie coś przeczytać w młodości. W nadziei, że na świecie można znaleźć fajnych nauczycieli, którzy rozumieją dzieciaki.

Cyniczny dorosły powie – no tak można marzyć, ale życie kopnie cię i tak w zadek. Ale nastolatek we mnie każe wierzyć, że z każdej prosto zbudowanej historii można wyciągnąć prawdy o świecie i życiu. A literacko rozwijać się co jakiś czas trafiając na ambitniejsze pozycje.

Czytamy ostatnio z dziesięciolatkiem nagradzanego Paxa Sary Pennpacker. No i dla niego jest to zbyt trudne. Przeskakiwanie z jednego bohatera na drugiego. Perspektywa lisa, jeszcze okazuje się zbyt wyrafinowana. W połowie przerwaliśmy. Jeszcze chwila. Podobnie było z Poradnikiem dla smoków Laurence Yep i Joanne Ryder. Zrezygnował po dwóch rozdziałach. Narracja okazała się zbyt trudna. Przeskoki w czasie utrudniały zrozumienie, kto właściwie opowiada i jaka jest chronologia.

Gdy wydawaliśmy Aż do dziś Pam Fluttert, miałem wrażenia podobne do Ryby na drzewie. To wszystko już było. Wiele razy. W podobny sposób. Zdecydowałem się na tę historię, ze względu na temat – molestowanie seksualne. Tym bardziej istotne, że pokazuje tzw. dobrą rodzinę. To nie jest patologia, tylko klasa średnia, zaś potworem okazuje się przyjaciel rodziny, wspólnik ojca. To książeczka nie tylko o molestowaniu, ale o odwadze. O tym, jak trudno zdobyć się dzieciakom i nastolatkom na odwagę w świecie dorosłych. Dorosłych, którzy zamiast być przewodnikami i wsparciem okazują się oprawcami.

To nie są literackie wyżyny. Przeciętna historia, która poruszy być może zbuduje jakiś rodzaj odwagi w młodych czytelnikach i czytelniczkach. Chciałbym w to wierzyć.

Książka jest od miesiąca na rynku, pojawiają się pierwsze recenzje. Na razie od osób starszych niż grupa docelowa (12-16 lat). Odbiór będzie więc przefiltrowany przez doświadczenia no i przede wszystkim recenzentki mają o wiele większą bazę do porównania. Czytają dużo.

Weronika z Czytaczyk przefiltrowała Aż do dziś przez pryzmat pewnego doświadczenia. Takiego, które pokazuje, że pewnych rzeczy o sobie nie wiemy, dopóki się nie zdarzy. Dominika z Wielopasja skoncentrowała się na prostocie fabuły. Rozmawiając z Igą Zakrzewską-Morawek (Iga zajmuje się przygotowaniem opracowań naszych książek dla nauczycieli) powiedziałem, że to najprostsza z naszych książek. Niebezpiecznie zbliża się do granicy, w której można powiedzieć, że to książka w stylu „niech ktoś kupi prawa do filmu”. Właściwie projekt scenariusza, niż literatura. Moje obawy częściowo potwierdziła Dominika. Przekonany będę w pełni, gdy podobne zdanie zaczną wyrażać nastolatki, do których takie tytuły są skierowane.

Pytanie, które sam sobie stawiam – jak dobierać książki? Szukać perełek, mając nadzieję, że czytelnik 10-16 lat doceni przede wszystkim wartości literackie. Ograniczeniem jest to, że jest ich bardzo mało. Czy jednak wybierać “wystarczająco dobre” historie, w których ważniejszy jest przekaz niż wartość artystyczna?

No i jak szukać oryginalnych tematów, skoro “wszystko już było”.

Jeden komentarz do “Jak wybierać dobre tytuły”

  1. Pamiętam, jak ważne były dla mnie w swoim czasie „My, dzieci z dworca Zoo” (1984 / 1987) i „Pamiętnik narkomanki” Barbary Rosiek. (1985) To jakiś cud, że wydano te książki, bo chociaż istniał już Monar, władza nadal udawała, że nie problemu z narkomanią w Polsce nie ma.

    Nie wiem, jak masz dobierać książki. Lepiej znasz rynek wydawniczy- i dzieci. Nie wiem też, czy i jak dotrą do tych pozycji osoby, które powinny je przeczytać. Nastolatki. Bo książki musiałby np. trafić do bibliotek, zostać jakoś, gdzieś – media społecznościowe? – polecone.

    Ale wydawaj. Robisz dobrą robotę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *