Co czyta … – Wojciech Narczyński

Wojciech Narczyński – Prezes Zarządu Power Media S.A.

Pierwsza książka

Winnetou, Karol May

 Winnetou, K. MayCałe swoje dojrzałe życie dziecięce byłem Indianinem. Przez dojrzałe życie dziecięce rozumiem czas, kiedy już nie interesowałem się sprawami głupimi w rodzaju anatomii płci przeciwnej, tylko głowę mą zaprzątały mi sprawy poważne. Przede wszystkim wyścig zbrojeń. Tata tłumaczył mi, że Amerykanie nie chcą wojny, tylko chcą się zbroić, bo na tym właśnie polega wynaturzony system jakim jest kapitalizm. Nie za bardzo chciało mi się w to wierzyć, że oni produkują te wszystkie rakiety i głowice tylko po to, żeby je produkować. Podejrzewałem, że są nawet gorsi, niż mówił tata. Żyłem więc w ciągłym strachu przed dwiema rzeczami: że mama nie przyjdzie po mnie do przedszkola, oraz że Amerykanie zaatakują nas rakietami balistycznymi z głowicami termojądrowymi. Bycie Indianinem stanowiło odskocznię, która pozwalała mi zachować względną równowagę psychiczną.

Przyznam, że sporadycznie bywałem również kowbojem. Kiedy miałem świnkę, z obwiązaną gębą jechałem na wojnę na koniu bujanym. Cóż, chwilowy zanik zdrowego rozsądku, zdarza się każdemu, nie warto do tego wracać.

Zasadniczo byłem Indianinem. Miałem pióropusz, łuk i strzały. Miałem woreczek z lekami, nie jakieś tam aspiryny, dusza w nim mieszkała. Miałem, przede wszystkim, zdobny aluminiowy tomahawk. Zrobił mi go Wujek Włodek, z zawodu sztygar, z zamiłowania wujek. Jako jedyny dorosły rozumował po indiańsku, bardzo porządny alkoholik. Aluminium nie jest najlepszym materiałem na ostrze, dzięki czemu dziś mamy wszystkie palce.

Nie byłem oczywiście odosobniony. Wszyscy byliśmy Indianami: Paweł, Piotrek, Tomek, mój najlepszy kumpel Krzysiek i jego dziewczyna Piękna Monika, brat Krzyśka Michał, nawet mój mały brat Maciek. Budowaliśmy wigwamy, zdobywaliśmy terytoria, zawieraliśmy sojusze strategiczne i taktyczne z plemionami z innych podwórek. Byłem raczej słaby fizycznie w porównaniu do innych członków naszego plemienia, szczególnie tych starszych. Ale za to miałem rzadki talent do wymyślania wiarygodnych kłamstw. Indianie z odległych plemion przychodzili do mnie po poradę, co powiedzieć starym, dlaczego nie wrócili do domu na wyznaczoną godzinę. Dzisiaj być może byłbym wodzem, gdybym nie zdecydował się polecieć w kosmos, ale o tym innym razem.

Przedszkole przeminęło, wyścig zbrojeń nie. Składanie literek w szkole szło mi dosyć opornie. Nie umiałem czytać sy-la-ba-mi, nie mówiąc już o czytaniu całymi wyrazami. Wtedy mama dała mi pierwszy zeszyt powieści Winnetou autorstwa Karola Maya. Bardzo udany zabieg z tym podziałem na zeszyty zrobił jedynie słuszny system socjalizm, zapewne niechcący. Gdybym zobaczył tę cegłę w jednym kawałku, na pewno bym się przestraszył, a tak przez wiele wieczorów paliłem fajkę pokoju z Winnetou przy jednym ognisku. Zeszyt po zeszycie, przeczytałem całą powieść. Uczciwie mogę stwierdzić, że nauczyłem się na niej czytać, dlatego była to pierwsza ważna książka w moim życiu.

Arcydzieła Maya nie da się streścić, nie ma to też sensu. Warto jednak wiedzieć, że przestrzeń postaci ma dwa wymiary: dobrzy i źli, oraz biali i Indianie. Jest też dużo miłości: do koni oraz broni palnej, jednak fundament wszystkiego stanowi przyjaźń. Dlatego, drodzy rodzice, spieszcie się dać pierwszy zeszyt indiańskości swoim synom, zanim ukończą lat dziesięć, maksymalnie dwanaście. Myślę, że nie warto im mówić, że autor był niemieckim przestępcą, siedział w więzieniu, i nigdy nie był na Dzikim Zachodzie. Przynajmniej nie od razu. Howgh.

Ważna, ale..

List do ojca, Grzegorz Piechota, Jerzy Bogdan Wójcik

List do ojca, G. PiechotaList do ojca to książka, która powstała w wyniku akcji społecznej Gazety Wyborczej o nazwie Powrót Taty. Książka stanowi kompilację autentycznych, choć skróconych i zanonimizowanych listów dzieci do swych ojców.

Akcję tę wymyślił i książkę zredagował mój przyjaciel, Grzegorz Piechota. Dlatego trafiła w moje ręce. Zdjąłem ją z jego regału u niego w domu, bo zainteresował mnie tytuł. Sam miałem wszakże nierozliczone sprawy z moim ojcem.

Jest to jedyna w swoim rodzaju ważna w moim życiu książka, ponieważ jej nie przeczytałem. Nie dałem rady. Kilkukrotnie zaczynałem czytać w przypadkowym miejscu, po kawałku strony odpadałem. Trzeba mieć serce zimne jak lód, żeby to przeczytać.

Mimo, że było to ponad dziesięć lat temu, do dziś utkwiły mi w pamięci słowa “Tato, frajer jesteś.” Tak kończy się list dorosłego faceta, którego największą radością jest obserwacja, jak rozwija się jego córka, a sam niegdyś przez swojego ojca został porzucony.

Akurat wtedy miałem okazję obserwować, przez co przechodzi trzyletnia córka mojej przyjaciółki (naprawdę, tylko). Druga w nocy. Gdzie jest tatuś? Ja chcę do tatusia. Śpij, malutka. Tatuś ma cię w dupie. We mnie pusta wściekłość, choć przecież to ja powinienem mieć w dupie. Może dlatego nie miałem, że sam należę do tego mało ekskluzywnego klubu: dzieci ojców, którzy zawiedli po całości. Może sam powinienem napisać taki list? Tylko po co, jego już nie ma. Zginął w najgłupszy możliwy sposób: po pijaku wjechał w przydrożne drzewo. Tata, fajny byłeś, mimo że piłeś. Szkoda tylko, że taki kretyn.

Podobno w książce są też listy serdeczne. Nie wiem, nie trafiłem na taki. Panowie, zastanówcie się, jaki list chcielibyście dostać, a na jaki zasługujecie.


Jeden komentarz do “Co czyta … – Wojciech Narczyński”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *