Szkielet białego słonia

Wystarczyło, że przypomniała mi się Iza Klementowska w trakcie czytania Olive Kitteridge, a od razu zerknąłem, czy nie pojawiła się jakaś nowa książka tej autorki. No i oczywiście jest. Szkielet białego słonia. W ten właśnie sposób lista książek do przeczytania i ich stos nieustannie się wydłuża, zamiast skracać. Wystarczy impuls, przypomnienie, sprawdzenie i gotowe. Czytaj dalej Szkielet białego słonia

Wilk stepowy – kryzys wieku średniego kontra rozterki młodości

Kilka miesięcy temu sięgnęła po nią moja żona. Żeby sobie przypomnieć. Dla niej też była to kiedyś ważna książka. Stanęła na oddzielnej półeczce, żeby do niej zerkać. Między Dopaminą i sernikiem a Profilowaniem kryminalnym. Zaglądałem do różnych przeczytanych dawno temu lektur (podróż w przeszłość), zastanawiałem się, który tytuł wybrać jako kolejny. Ale tej nie chciałem ruszać. Dopaminę i sernik brałem i odkładałem na dłuższy czas, żeby ponownie spróbować. A Wilk stepowy cały czas na mnie cierpliwie czekał. Nie wiem czemu próbowałem go omijać. Był dla mnie bardzo ważną książką, choć po latach pamiętałem już tylko ogólną ideę. Znacznie lepiej kojarzyłem inne książki Hermana Hesse, a zwłaszcza wrażenia mi towarzyszące. Siddartha historia poszukiwania siebie samego. W sam raz dla nastolatka. Długo później dostępne na naszym rynku księgarskim były Demian oraz Narcyz i złotousty. Pierwsza powstała osiem lat przed Wilkiem stepowym, druga trzy lata później. Ale wiem to teraz. Wtedy odnosiłem wrażenie, że Hesse pisze tę samą książkę. Zmieniają się tylko imiona głównego bohatera. Widzę na półce jeszcze Gertrudę. Musiały mnie już wyjątkowo znudzić, bo odkąd udało mi się wreszcie jakimś cudem nabyć Grę szklanych paciorków, nigdy jej nie przeczytałem. Stała zawsze w ważnych miejscach na półkach w kolejnych mieszkaniach. I była raczej swego rodzaju pożądanym niegdyś talizmanem. Żeby jednak nie zniszczyć jego magii staram się go nie dotykać. Czytaj dalej Wilk stepowy – kryzys wieku średniego kontra rozterki młodości

Olive Kitteridge

Nie lubiła być sama. Ale co więcej, nie lubiła również przebywać z ludźmi.

Jedną z najbardziej przejmujących książek przeczytanych przeze mnie w 2014 roku były Minuty. Reportaże o starości Izy Klementowskiej. Ten zestaw opowieści robił wrażenie niemal na każdej osobie, której je poleciłem. I oto trafiam na zbeletryzowaną wersję tych historii. Akcja dzieje się w fikcyjnym miasteczku Crosby w stanie Maine. Prawdopodobnie Amerykanie mają zestaw stereotypów dotyczących tego stanu i ludzi w nim mieszkających. Najbardziej wysunięty na północ, graniczący z Kanadą, jeden z najsłabiej zaludnionych stanów na wschodnim wybrzeżu USA, zdominowany przez białych. Crosby położone nad Oceanem Atlantyckim wydaje się niewielką mieściną, gdzie wszyscy się znają, a przynajmniej o sobie słyszeli. To zaś wystarczy, żeby ich losy na przestrzeni wielu dekad splatały się ze sobą w przeróżnych konfiguracjach. Czytaj dalej Olive Kitteridge

Nazywam się czerwień – wyprawa na Wschód

Od lat stoi u mnie na półce Imię róży Umberto Eco. Do dziś nie przeczytałem. Nie jestem pewien, czy nawet podejmowałem próbę. Znam ekranizację powieści i nie ciągnęło mnie do samej książki. Krótko po przeczytaniu jakiś czas temu Śniegu, Orhana Pamuka kupiłem Nazywam się czerwień. Nie wiem dlaczego wybrałem akurat tę powieść. Być może zaintrygował mnie tytuł. Musiała swoje poleżeć i dopiero teraz po nią sięgnąłem. Przerwałem z chęcią czytanie innej książki  – wielkiego tomiszcza, które nie potrafi mnie wciągnąć. Tu było inaczej. Pochłonęła mnie natychmiast. Po kilku rozdziałach miałem wrażenie, że to odpowiedź na Imię róży i po szybki sprawdzeniu w sieci okazało się, że faktycznie obie powieści są porównywane. Akcję obu powieści dzieli ponad 200 lat łączy wątek kryminalny. Czytaj dalej Nazywam się czerwień – wyprawa na Wschód

Mam na imię Lucy

Nie lubię przegadanych książek. Powieści ciągnących się przez kilkaset stron, które starają się budować atmosferę, ale w gruncie rzeczy są nużące. Nie przekonuje mnie dokładność opisów, szczegółowość budowanego świata, wymuszone dialogi.

Przeciwieństwem wielkich tomiszczy, które zdają się dominować są kameralne historie. Nieduża objętość, intymna atmosfera i dużo niedopowiedzeń. Czuję się, jakbym słuchał opowieści przeznaczonej tylko dla mnie i nie śmiem zadawać pytań. Ważne jest to co powiedziane, choć to niedopowiedzenia rozpalają wyobraźnię.

Dokładnie taka jest Mam na imię Lucy, Elizabeth Strout. Czytaj dalej Mam na imię Lucy